Nikt nie wie dokładnie, co skłoniło premiera Enrica Lettę do stwierdzenia w niedzielę, że jego kraj może poważnie myśleć o wysunięciu swej kandydatury na gospodarza letnich igrzysk olimpijskich w 2024 roku. Kiedy w lutym 2012 do zgłoszenia kandydatury Rzymu na organizatora igrzysk w 2020 r. - które ostatecznie odbędą się w Tokio - brakowało tylko podpisu ówczesnego szefa rządu Maria Montiego, powiedział on z żalem, że nie może go złożyć. Oznaczałoby to finansowe zaangażowanie państwa w chwili, gdy od Włochów wymaga on ofiar i wyrzeczeń. Pod tym zaś względem niewiele się zmieniło. Komentatorzy podejrzewają, ze słysząc o Tokio, premier Włoch przypomniał sobie, że poprzednie igrzyska w tym mieście odbyły się zaraz po rzymskich, w 1964 roku. I pomyślał, ze teraz kolejność mogłaby być odwrotna. Zaskakujący jest powszechny entuzjazm, z jakim przyjęto deklarację szefa rządu. Nowy burmistrz Rymu powiedział, ze jest on praktycznie gotowy na takie przedsięwzięcie, choć w czerwcu, gdy zabiegał o to stanowisko, zapewniał, że Wieczne Miasto stoi nad przepaścią. Prasa przypomina, że rzymski program przygotowań do igrzysk w 2020 r. był zupełnie dobry. Przewidywał niewielkie, jak na skalę wydarzenia, wydatki, bo niecałe 10 miliardów euro i budowę zaledwie dziewięciu obiektów sportowych (z niezbędnych 42).