Maciej Słomiński, Interia: Ogniwo Sopot broni tytułu mistrza Polski w rugby zdobytego w 2019 r. W niedzielę zagracie o mistrzostwo z Master Pharm Rugby Łódź. Łatwiej wejść na szczyt czy się na nim utrzymać? Karol Czyż, trener rugbistów Ogniwa Sopot: - Oglądałem bardzo ciekawy serial na Netflixie "Strategia życia. Trenerskie zasady". Film opowiada o legendarnych trenerach dzielących się swoimi sposobami na osiągnięcie sukcesu w sporcie i na niwie prywatnej. Jedna z bohaterek, trenerka piłkarska Jill Ellis, mówi, że trudno się utrzymać na szczycie, bo tam jest mniej tlenu. Myślę, że to bardzo celne. Po to pracujemy cały rok, by zagrać w finale. Ogniwo zakończyło rozgrywki rundy zasadniczej ligi rugby na pierwszym miejscu. Ale to już się nie liczy, o tytule rozstrzygnie jeden mecz, zaczynamy od zera. Co z tego serialu wziął pan dla siebie? - Bardzo wiele i to mimo że film traktuje o trenerach ze ścisłego topu jak Doc Rivers czy Jose Mourinho, ja pracuję na zupełnie innym poziomie. Podam przykład. Marcin Wilczuk ma 42 lata, w niedzielę zagra po raz ostatni w życiu. Wejdzie z ławki rezerwowych, powiedziałem mu, że w takiej roli właśnie jest potrzebny drużynie. On, po ponad 20 latach grania wie, że drużyna jest najważniejsza, chociaż mógłby powiedzieć, żebym chociaż na koniec nie robił mu obciachu. Nasz klub nie nazywa się "Marcin Wilczuk" czy "Karol Czyż", tylko "Ogniwo Sopot". Nikt nie stoi ponad klubem. Jego dobro jest najważniejsze. Nie sadzam kogoś na ławce, bo go nie lubię, tylko muszę myśleć o dobru drużyny. Jest pan starszy od Marcina Wilczuka? - Nie, on jest starszy o dwa lata. Na ławce razem z Marcinem będzie siedział jego syn, Wiktor. Mam nadzieję, że po raz ostatni zagrają razem na boisku. Wiktor idzie w ślady ojca, mamy wszyscy nadzieję, że będzie od niego lepszy. Marcin i Wiktor Wilczuk to niejedyny rodzinny duet, który zagra w niedzielę. - Wystąpią Dawid i Mateusz Plichta. Pierwszy zagra w Master Pharm, drugi u nas. Co ciekawe, grają na tej samej pozycji, dlatego będą bezpośrednimi rywalami. W reprezentacji Polski również biją się o miejsce w składzie. Mateusz pod koniec sierpnia bierze ślub, na jego weselu będzie ktoś ze złotym medalem mistrzostw Polski, tylko jeszcze nie wiadomo kto. Ogniwo Sopot było wyżej w tabeli w sezonie zasadniczym i zagra w niedzielnym finale u siebie. Z drugiej strony, dwa miesiące temu przegraliście z Master Pharm w Sopocie, poza tym jeszcze z Orkanem Sochaczew na wyjeździe. - Takie są fakty, z nimi ciężko dyskutować, ale jeśli ktoś kilka dni temu powiedziałby, że Szwajcaria pokona na Euro 2020 Francję mimo że przegrywała 1-3, też nikt by nie uwierzył. Stoję na stanowisku, że w sporcie nie ma szczęścia. W niedzielę zdecydują dopracowane szczegóły i dyspozycja dnia. Ogniwo miało gorszą rundę wiosenną (dwie porażki) od jesiennej (komplet zwycięstw). Ma pan diagnozę, czemu tak się stało? - Szukaliśmy odpowiednich ustawień pod kątem kadry jaką posiadamy. Za te eksperymenty zapłaciliśmy cenę w postaci dwóch porażek. Problemów przysporzyły nam kontuzje w formacji ataku. Nasz kapitan Piotr Zeszutek mocno ucierpiał w meczu derbowym z Lechią Gdańsk. Co się stało? - Kontuzja twarzoczaszki. Wieloodłamowe złamanie zatoki bocznej i złamany w kilku miejscach oczodół. Mówi się, że piłkarze udają, że ich boli, a rugbiści że ich nie boli. - Piotrek dograł ten mecz do końca, chociaż pięć razy go pytałem czy jest w porządku. Po meczu okazało się, że w porządku nie było. Na tym m.in. polega rola kapitana, by dawać przykład. Nie można grać kosztem zdrowia, ale nie mogłem go siłą ściągnąć z boiska, tym bardziej że wynik oscylował w okolicach remisu. Czy Zeszutek zagra w niedzielę? - Zobaczymy, jego występ stoi pod sporym znakiem zapytania, chociaż od półtora tygodnia trenuje. Czy ma pan lepszą w drużynę od tej która sięgała po tytuł mistrza Polski w 2019 r.? - Dużo zamieszanie wprowadziło odejścia Grzegorza Szczepańskiego. On i Wojciech Piotrowicz rozumieli się bez słów, stanowili o sile formacji ataku. Na miejsce Grześka wrócił do nas Dwayne Burrows z Nowej Zelandii, doszedł Wiaan Griebenow, bardzo dobry zawodnik. Przez dwa lata uczciwie trenując każdy poszedł krok do przodu i jest lepszym zawodnikiem. To jest zawsze bardzo ciekawe pytanie. Czy reprezentacja Grzegorza Kacały wygrałaby z obecną reprezentacją? Czy partnerzy Grzegorza Laty pokonaliby Roberta Lewandowskiego i spółkę? Każdy z nich był najlepszy w swoim czasie. Większą stabilizację składu miałem dwa lata temu, graliśmy sporo czasu w jednym zestawieniu.