I chociaż wielu spali mnie za to stwierdzenie na stosie, a dla Boruca transfer do Milanu to byłby, w istocie krok gargantuiczny, rad jestem szczerze, że zostaje w Glasgow. Liga szkocka to nie jest szczyt piłkarskich marzeń. Glasgow, jako miejscu do życia, daleko do Barcelony, Paryża, czy Londynu. Rywale drużyny Boruca: Kilmarnock, Dunfermline, czy Inverness to są - dla przeciętnego mieszkańca globu - nazwy środków czystości albo jakiś leków na wrzody. I co z tego? Każdy, kto choć raz był na Celtic Park, wie, że "You will never walk alone" nigdzie tak nie brzmi. Nawet na Anfield Road. Kto widział jak ten sam Milan, który chce kupić Polaka, pada na kolana w doliczonym czasie gry, a tłum kibiców szaleje z radości, w dzikiej ekstazie, niczym na meczu Boca Juniors - ten wie, o czym mowa. Gdybym miał wybrać sobie drużynę do kibicowania, postawiłbym na Celtic, bo nie ma w futbolu nic piękniejszego niż słabsi, gorzej wyszkoleni technicznie i tańsi, ogrywają wielkich i możnych. To daje satysfakcję. Milan chce Boruca - tako rzecze od kilku tygodni włoska prasa. I super. Tylko, jak mawia mój znajomy: Jakby chcieli, to kupiliby. To wbrew pozorom nie jest taka trudna sztuka. Płacisz i piłkarz jest twój. A Boruc w Milanie, w dobie posuchy na polskim rynku transferowym i ekscytacji spowodowane przejściem Krzynówka (a może jednak nie?) do Wisły, to byłby hit absolutny, temat do rozmów na długie godziny. Tyle, że już kiedyś słyszałem o wielkim transferze Polaka do Serie A. Boki zrywać - Mirosława Szymkowiaka do Juventusu Turyn. Gdy to czytałem to poczucie zażenowania nie pozwalało mi potem zasnąć. Niestety, futbol to nie film, w którym aktor potrzebuje dublera. Samo podobieństwo "Szymka" do Pavla Nedveda, jak się okazało, nie wystarczyło. Boruc do Didy nijak nie jest podobny, on w ogóle jest inny niż wszyscy, co zresztą kiedyś żartobliwie obrazował pokazując na wielki napis na jego t-shircie: "I AM DIFFERENT" - jestem inny. I może nas wkurzać, że mówi ciągle "pomidor", gdy nic mówić nie chce. Że czasem kopnie w aut i tak - na pozór - niedbale chodzi w polu karnym, jakby mu się nic nie chciało. Że, w sumie to prawda, futbol go nie interesuje, a meczów w telewizji nie ogląda. Że, wreszcie, wygląda czasem jakby miał nadwagę, ale ma to generalnie gdzieś. I obojętne mu zawsze, z kim zagramy - Kazachstanem czy Anglią. Ale jest nasz i jest dobry. Ludzie go cenią. Szkoci płacą 40 tysiecy funtów tygodniowo, Włosi wybierają trzecim bramkarzem świata. Kiedyś jechałem w Glasgow taksówką. Kierowca powiedział mi, że Boruc będzie w Celtiku "Hero for ages". Takim bohaterem na długie lata, legendą klubu. Facet do "hero" zapomniał tylko dodać "local", bo Szkoci z katolickiej części Glasgow traktują Polaka jak swojego chłopaka. Taryfiarz naprawdę w to wierzył. Wszyscy oni uwielbiają Polaka - od faceta z ochrony lotniska ("Jedziesz do Boruca? Szczęśliwej drogi, ucałuj go"), przez ochroniarza z Hiltona ("Załóż czapkę synu, bo się przeziębisz"), po kobietę z klubu, która na tapecie telefonu komórkowego miała synka i... Boruca. Transfer do Milanu sprawiłby, że ci wszyscy ludzie poczuliby się oszukani, a co potrafi oszukany Szkot, widzieliśmy wszyscy w filmie "Braveheart", gdy William Wallace na koniu wjechał facetowi do sypialni z wielką kulą na łańcuchu w ręku. Nasi piłkarze nie rozpieszczają kibiców. Gdy o kimś jest głośno, to raczej z powodu hulaszczego trybu życia (Grosicki), złych decyzji transferowych (Matusiak), rozwodów z żoną (Majdan), wypadków samochodowych (Hajto). Smutne to. Nie mamy stadionów. Nie mamy mocnej i bogatej ligi. Nie mamy piłkarzy wartych dziesiątki milionów euro. Nie mamy uczciwych sędziów. Nikt w tym kraju nie umie napisać dobrego scenariusza do filmu, a jak już napisze, to wychodzą gnioty - "Jeszcze raz" (lepsze byłoby "Ostatni raz") albo "Nigdy w życiu" (to akurat dobre! Np. nigdy w życiu tego nie obejrzę...). Cieszmy się więc chociaż, że mamy Boruca, który daje Milanowi prztyczka w nos. Przemysław Rudzki, "Fakt"/"Przegląd Sportowy"