Przez lata, z różnych powodow, traciliśmy zawodników, którzy mogli coś dać naszej reprezentacji. Jedni byli synami imigrantów, inni zwyczajnie nie mogli znaleźć uznania w oczach trenera kadry, więc grali tam, gdzie ich ceniono. A trochę tych piłkarzy, całkiem niezłych, zdążyło się nazbierać. Ladislao Mazurkiewicz bronił barw Urugwaju, Alex Czerniatynski występował w reprezentacji Belgii, Tomasz Radzinski reprezentował Kanadę, Raymond Kopa grał dla Francji. Niemcy zabrali nam najwięcej piłkarzy. Pierre Littbarski i Dariusz Wosz mieli polskie korzenie, ale nigdy dla nas nie zagrali. Miroslav Klose, Lukas Podolski - to najnowsza historia. I ta starsza - Ernest Wilimowski. Choć on akurat niekoniecznie chciał być reprezentantem Trzeciej Rzeszy. Zmusiła go do tego historia. Zabierali nam inni, bierzmy i my! Nie ma się czego wstydzić. W czasach, gdy Anglia chce, aby w ich reprezentacji bronił Hiszpan Manuel Almunia, bo jej bramkarze to zwykłe kołki z drewna, nie dziwi już nic. Zresztą, golkiper Arsenalu nie byłby pierwszy w historii tamtejszego futbolu. Przed laty Anglicy "przerobili" na swojego Johna Barnesa z Jamajki. Naturalizowanie to rzecz zupełnie normalna. Dla Hiszpanii grał Węgier Ferenc Puskas, Japończycy rozdają paszporty Brazylijczykom (Wagner Lopes, Rui Ramos, Lopez dos Santos), Rosjanie podkradali Ukrainie (Kanczelskis, Onopko, Nikiforow), Szwajcarzy przygarnęli Turków: Hakana Yakina i Murata Yakina. Wystarczy też rzucić okiem na historię piłki w "polskiej" grupie na Euro 2008. Urodzony w Rio de Janeiro Eduardo da Silva gra dla Chorwacji. Ta sama Chorwacja oddała już Austrii czterech graczy: Tomislava Kocijana, Roberta Golemaca, Ivicę Vasticia i Żeljko Vukovicia. O Niemcach nie wspomnę - oni w naturalizowaniu piłkarzy są prawie taką samą potęgą jak w futbolu. Gerald Asamoah z Ghany, Fredi Bobić ze Słowenii, Sean Dundee z RPA, Oliver Neuville ze Szwajcarii, Paulo Rink z Brazylii, i wreszcie wspomniani Polacy - wszyscy oni skusili się na ofertę DFB. Co jakiś czas pojawia się kandydat do gry w reprezentacji Polski. Ostatnio głośno było o Aleksandarze Vukoviciu, ale piłkarz Legii to człowiek, który wyjątkowo ceni sobie patriotyzm. Dlatego nie skorzystałby z takiego przywileju. Mauro Cantoro z Wisły ma polski paszport, ale wystąpił w argentyńskiej kadrze juniorów. Pamiętam, jak całkiem niedawno, niejaki agent piłkarski McFarlane ogłosił, że jego piłkarz Andy Johnson chce grać dla Polski. Poleciałem wówczas do Londynu, by spotkać się z napastnikiem Crystal Palace. W prezencie od "Przeglądu Sportowego" Anglik miał dostać koszulkę reprezentacji ze swoim nazwiskiem. W momencie, kiedy koszulka leżała w maszynie do wytłaczania literek, McFarlane zadzwonił do mnie i powiedział, że niestety, ale Andy nie jest gotowy na spotkanie. Słowem - wystawił mnie do wiatru. Mimo to wierzyłem wówczas, całkiem naiwnie, że Johnson chce grać dla Polski. Może po prostu marzył mi się drugi Olisadebe. Na dodatek pracownik konsulatu zapewniał mnie, że piłkarz chce wynająć nauczycielkę polskiego. Wszystko to okazało się jednak grą agenta, chcącego zwrócić uwagę Svena Gorana Erikssona. Udało się. AJ dostał powołanie do kadry, a mój tekst "Jak Andy staje się Polakiem" można było spokojnie wyrzucić do śmieci. Na szczęście Johnson stracił dawną formę i dziś, jako piłkarz Evertonu jest cieniem snajpera sprzed lat. Nie ma czego żałować. W przypadku Rogera nie ma mowy o żadnym mataczeniu agentów, czy chęci zwrócenia uwagi na piłkarza, bo to akurat Brazylijczyk robi co tydzień w polskiej lidze - swoją grą. Ktoś taki na pewno przydałby się w kadrze, do której wprowadziłby też coś bezcennego - trochę uśmiechu, bo nie znam piłkarza bardziej optymistycznie patrzącego na życie. Roger to zupełne przeciwieństwo Olisadebe. Nigeryjczyk zawsze chadzał własnymi ścieżkami. Rzadko się odzywał, choć wtajemniczeni mówili, że potrafi dobrze rozmawiać po polsku. I choć kibice kochali go za gole, koledzy z drużyny często wkurzali się na niego. Głównie za to, że całe zgrupowanie potrafił leczyć kontuzję, a pół godziny przed meczem cudownie wszystko przestawało go boleć. Roger jest inny. To fajny, szczery, otwarty chłopak, który ma racjonalne podejście do życia. Nie mam szans na grę w Brazylii? No to zagram dla Polski! Brazylijczyk naprawdę lubi nasz kraj. Dajmy mu więc szansę. Przemysław Rudzki, "Przegląd Sportowy"/"Fakt"