Ta historia zaczyna się 22 września 1976 roku. To właśnie tego dnia przyszedł na świat jeden z najlepszych zawodników w dziejach piłki nożnej - Ronaldo. Z piłką od najmłodszych lat spał, budził się i spędzał dzień. Po latach z rozrzewnieniem wspominał tamten okres. "W Brazylii każde dziecko gra w piłkę na ulicy. Zaczynamy bardzo wcześnie, mamy to we krwi. Moim pierwszym profesjonalnym klubem było Sao Cristovao. Grając dla Cristovao oczywiście uczestniczyłem również w rozgrywkach piłki plażowej. Jak widzicie, byłem bardzo zapracowany, jak na 14-latka, przez co miałem problemy w szkole" - opowiadał z nieodłącznym uśmiechem "Il Fenomeno". Uśmiech za 6 milionów Trzy lata spędzone w Sao Cristovao i ponad 100 bramek zdobytych dla młodzieżowej drużyny tego klubu było wystarczającym argumentem dla szefów dużo bardziej znanego Cruzeiro Belo Horizonte, by wziąć Ronaldo pod swoje skrzydła. Młokos o charakterystycznym uśmiechu (to już tradycja wśród wielkich brazylijskich piłkarzy - patrz: Ronaldinho) pograł jednak w barwach "Krzyżowców" raptem jeden sezon. Zdążył w nim strzelić 12 bramek w 14 spotkaniach. W tamtym okresie wpadł w oko słynnemu wówczas łowcy talentów Pietowi de Visserowi. Gdy tylko pracujący dla PSV Eindhoven Holender zobaczył fenomenalnego 17-letniego napastnika, błyskawicznie poleciał do Holandii namawiać prezesa klubu ze stadionu Philipsa na transfer. Wkrótce wysłannicy PSV przyjechali do Brazylii z walizką pieniędzy, a w niezbyt wówczas zamożnym Cruzeiro ani myśleli wybrzydzać, kiedy na stole pojawiło się 6 milionów dolarów. Ronaldo spłacił się jednak błyskawicznie - w pierwszym sezonie zdobył 30 bramek. Wkrótce pojechał także na pierwszy mundial z reprezentacją Brazylii. "To niewiarygodne - mówił po otrzymaniu powołania. - Jeszcze wczoraj oglądałem brazylijskich graczy w telewizji, a dziś jestem jednym z nich. Wszystko dzieje się tak szybko" - opowiadał Ronaldo. Świat wokół tego fenomenalnego młodzieńca jeszcze bardziej przyspieszył, gdy Canarinhos wygrali w USA mistrzostwo świata. Barca wzięła go zamiast... Shearera Kolejny rok był jednak dla Brazylijczyka ciężkim doświadczeniem. To wówczas po raz pierwszy doznał poważnej kontuzji, która spowodowała, że w barwach PSV zagrał ledwie 13 meczów, w których zdobył 12 bramek. Kiedy tylko wyleczył kontuzję, zgłosiła się po niego FC Barcelona, której trener, sir Bobby Robson, nie zdołał ściągnąć na Camp Nou Alana Shearera z Blackburn. Wkrótce jednak nikt w stolicy Katalonii nie pamiętał o przegranej batalii o Shearera. Ronaldo zagrał w Barcelonie tylko jeden sezon, ale za to jaki! Poprowadził zespół do triumfu w Pucharze Zdobywców Pucharów, Pucharze Króla i Superpucharze Hiszpanii. Wszystkiego tego dokonał jako 20-latek! Dodajmy, że w 49 meczach sezonu Ronaldo zdobył... 47 bramek! Gdy któregoś dnia Brazylijczyk zażądał podwyżki, szefowie Barcy chcieli mu płacić premie za zdobywane przez niego bramki. Kiedy jednak zmiarkowali, że strzela gola za golem, stwierdzili, że nie wystarczy im pieniędzy i zrezygnowali z takiego premiowania! Wkrótce ofertę nie do odrzucenia złożył Brazylijczykowi Inter Mediolan. "Nerazzuri" zapłacili Barcelonie 19 mln dolarów, co w 1997 roku stanowiło absolutny transferowy rekord! Także w Mediolanie pierwszy sezon był dla "Il Fenomeno" wyjątkowy. Inter sięgnął po Puchar UEFA, a Ronaldo po raz drugi z rzędu został wybrany "Piłkarzem Roku" FIFA. W 47 meczach zdobył 34 bramki. W pokojach nastolatków na całym świecie wisiały już wówczas plakaty przedstawiające genialnego napastnika. Nikt nie miał wątpliwości, że Ronaldo był wówczas najlepszym piłkarzem świata. Nie wierzycie? Zapytajcie starszych braci! Ronaldo. Tak grał geniusz: Gdy gasną światła, czyli trzask w kolanie Problemy zaczęły się podczas trzeciego sezonu Brazylijczyka we włoskiej Serie A. W listopadzie 1999 roku, podczas meczu przeciwko Lecce, Ronaldo usłyszał trzask w swoim kolanie, a diagnoza lekarzy była bezlitosna - zerwanie więzadeł. Uraz został zaleczony w kilka miesięcy i w kwietniu 2000 roku "Il Fenomeno" powrócił na pierwszy mecz finałowy Pucharu Włoch z Lazio Rzym. Wszedł na boisko i w pewnym momencie przewrócił się, złapał się za kolano, a jego twarz wykrzywił grymas bólu. Stało się jasne, że jego dramat będzie trwał przez kolejne miesiące. Zalanego łzami Ronaldo, oklaskiwanego na stojąco przez publiczność, zniesiono z boiska. Ronaldo zalany łzami po meczu z Lazio: Życie w innej galaktyce Po serii operacji i niemal dwóch latach ciągłej rehabilitacji, napastnik powrócił na boisko, by pomóc Brazylii w mistrzostwach świata 2002. Na boiskach Korei i Japonii kibice znowu oglądali króla. Ronaldo poprowadził "Canarinhos" do triumfu, a na dodatek został królem strzelców imprezy. - To wspaniałe dla mnie i moich rodaków - mówił wtedy. - Po tym wszystkim, co przeszedłem, każda chwila spędzona na boisku jest moim zwycięstwem - stwierdził. Wkrótce wielki sportowiec zmienił klub. 39 mln euro - to była kwota, za jaką prezydent Interu, Massimo Moratti, zgodził się sprzedać Ronaldo do Realu Madryt. W towarzystwie "Galacticos" - Zinedine Zidane'a, Raula, czy Luisa Figo, czuł się jak wśród swoich. Pierwsze trzy lata spędzone w Madrycie były dla Ronaldo bardzo dobre. Chociaż Realowi nie udało się wygrać upragnionej Ligi Mistrzów, to jednak "Il Fenomeno" zanotował wiele spektakularnych występów w tych elitarnych rozgrywkach. Po tym, jak trzykrotnie pokonał na Old Trafford bramkarza Manchesteru United Fabiena Bartheza, pewne wydawało się, że może poprowadzić Real do końcowego triumfu. W drodze do sukcesu na przeszkodzie stanęło jednak rewelacyjnie spisujące się AS Monaco. Potem dla Brazylijczyka nastały gorsze czasy. Najpierw Ronnie miał problemy z nadwagą, a gdy trenerem Realu został Fabio Capello, znakomity napastnik poszedł w odstawkę. Niezapomniany Szansę otrzymał jeszcze raz w Mediolanie. Tym razem jednak już nie w Interze, ale w zespole jego największego rywala - AC Milan. W Lombardii terminował przez dwa sezony, ale nie zdołał już wrócić do formy choćby z 2005 roku. W roku 2009 Ronaldo powrócił do Brazylii, by grać w zespole Corinthians. Koszulkę drużyny z Sao Paulo zakładał przez niewiele ponad rok. Kiedy Corinthians odpadli niespodziewanie z Copa Libertadores po meczu z Deportes Tolima, kibice klubu wpadli w szał, a swoją złość wymierzyli przede wszystkim w Ronaldo i inną legendę - Roberto Carlosa. Główny bohater tej historii nie miał już chyba siły, by po raz kolejny udowodnić wątpiącym fanom, że wciąż jest świetnym zawodnikiem. Dokładnie 14 lutego 2011, kilka dni po tym, jak dostał od kibiców Corinthians list z pogróżkami, zdecydował się zakończyć karierę. - Gdy patrzę wstecz na te wszystkie lata spędzone na boisku, to czasem żałuję tego, że nie udało się zwyciężyć w Lidze Mistrzów. Poza tym zdobyłem wszystko, co było do zdobycia - stwierdził na spotkaniu z dziennikarzami po tym, jak zdecydował się przejść do Corinthians. - Gdybyście jednak zapytali mnie o to, co chciałem osiągnąć jako mały chłopiec, to nigdy nie odważyłbym się nawet marzyć o tak wspaniałych chwilach, jak te, które dane mi było przeżyć na piłkarskich boiskach - zakończył. Czasem nie trzeba wygrać Ligi Mistrzów, aby być wielkim. Prawdziwi kibice nigdy tego nie zapomną. <a href="http://bartekbarnas.blog.interia.pl/">Czytaj inne teksty Bartka i dyskutuj z nim na blogu - Kliknij tutaj!</a>