29 października 2009 roku zarząd PZPN prawie jednogłośnie wybrał Smudę trenerem reprezentacji. Za jego kandydaturą opowiedziało się 15 z 16 głosujących. Wstrzymał się tylko Stefan Majewski, który - po zwolnieniu Holendra Leo Beenhakkera - prowadził kadrę w dwóch ostatnich meczach eliminacji mistrzostw świata. Wybór Smudy został przyjęty bardzo ciepło przez kibiców, którzy po słabym występie polskich piłkarzy w eliminacjach mundialu często i głośno wyrażali swoją dezaprobatę wobec działań PZPN. Pierwszym rywalem nowego selekcjonera była przeżywająca w ostatnich latach poważny kryzys Rumunia. Mimo tego biało-czerwoni przegrali na stadionie przy Łazienkowskiej w Warszawie 0:1. Wówczas nikt specjalnie nie przejmował się porażką, którą tłumaczono głównie kiepskim stanem boiska i debiutancką tremą Smudy. Cztery dni później nastroje poprawiły się po skromnym zwycięstwie nad Kanadą (1-0) w Bydgoszczy. Jedyną bramkę zdobył Maciej Rybus. Początek 2010 roku nie zapowiadał późniejszych kłopotów reprezentacji. Wprawdzie na inaugurację turnieju o Puchar Króla w Tajlandii podopieczni Smudy ulegli Danii 1-3 (obie drużyny wystąpiły w krajowych składach), ale w dwóch kolejnych spotkaniach pokonali gospodarzy 3-1 i rozbili Singapur 6-1. O tym, że kadra zmierza we właściwym kierunku, zdawał się przekonywać również kolejny mecz. Na Konwiktorskiej w Warszawie Polska pokonała Bułgarię 2-0, po ładnych golach Jakuba Błaszczykowskiego i Roberta Lewandowskiego. Gdyby ktoś wówczas powiedział, że to będzie ostatnie zwycięstwo Smudy w pierwszym roku jego pracy z kadrą, niewielu by mu uwierzyło. Tymczasem... Na przełomie maja i czerwca drużyna narodowa miała zaplanowane trzy sparingi z silnymi rywalami. Bezbramkowe remisy z Finlandią w Kielcach i Serbią w austriackim Kufstein przyjęto z satysfakcją. Zwłaszcza drugi z tym meczów, gdyż naszpikowani gwiazdami europejskich klubów Serbowie przygotowywali się właśnie do mistrzostw świata. Słabość kadry Smudy obnażyła dopiero Hiszpania. 8 czerwca Polacy zostali rozbici w Murcji aż 0-6. Martwiły rozmiary porażki i jej styl. Biało-czerwoni na tle słynnych rywali wyglądali jak zagubieni juniorzy. Fatalnego obrazu pogłębił kolejny mecz. W Szczecinie polscy piłkarze ulegli Kamerunowi 0-3, choć rywale byli prowadzeni przez tymczasowego trenera, na dodatek wielu z nich dopiero co zakończyło wakacje... Po klęsce z Kamerunem zaczęło się liczenie meczów bez gola (cztery) i bez zwycięstwa. Pierwszą wstydliwą statystykę udało się zmienić 4 września. W Łodzi na stadionie Widzewa podopieczni Smudy zremisowali z Ukrainą 1-1, tracąc gola w ostatniej minucie. - Niewiele brakowało do zwycięstwa. Odniesiemy je za trzy dni w meczu z Australią - obiecywali wówczas piłkarze, ale rzeczywistość znów okazała się brutalna. W Krakowie kadra Smudy uległa Australijczykom 1-2, choć za grę "Biało-czerwonych" w tym meczu nie trzeba było się wstydzić. Dwa ostatnie - jak dotąd - mecze obecnego selekcjonera odbyły się w Ameryce Północnej. W Chicago jego zawodnicy zremisowali z USA 2-2, identycznym wynikiem zakończył się mecz w Montrealu z grającym w rezerwowym składzie Ekwadorem. Licznik kolejnych meczów bez zwycięstwa wskazuje na razie liczbę osiem. Po raz ostatni tak złą serię reprezentacja Polski odnotowała między czerwcem 1999 a wrześniem 2000 roku. Na dodatek w rankingu FIFA biało-czerwoni spadli na 69. miejsce - najniższe w historii. Trener Smuda okazję do rehabilitacji będzie miał 17 listopada, gdy w Poznaniu jego kadra zmierzy się z Wybrzeżem Kości Słoniowej.