Spodziewała się pani tego? Anna Rogowska: Niech mnie ktoś proszę obudzi. Jest pani mistrzynią świata i to prawda. Parę miesięcy temu jak się dziennikarze pytali, jaki jest mój najbardziej optymistyczny scenariusz na mistrzostwa świata, to powiedziałam, że byłoby pięknie, gdyby dwie Polki stanęły na podium. Nikt w to nie uwierzył, prawda? A dzisiaj się udało. Nie wierzyliśmy w złoto, bo to brzmiało niesamowicie. Zgadza się. Dla mnie to też jest ogromne zaskoczenie, że Jelena wystąpiła tak słabo. Byłam przekonana o tym, że 4,75 - 4,80 to jest dla niej pestka. To są jednak mistrzostwa świata i ludzie są naprawdę zdenerwowani, niektórzy czują na sobie ogromną presję. Dlatego cieszę się, że ja sobie z tym poradziłam. Nawet pani trener i mąż w jednej osobie Jacek Torliński nie wierzył w złoto? Wierzył. Tak naprawdę, jak skręciłam sobie staw skokowy na trzy dni przed eliminacjami ze łzami w oczach mówiłam, że to już koniec i nie mam po co jechać na mistrzostwa świata. To on wtedy oznajmił: "otrzyj łzy i jeszcze zobaczysz, że będzie pięknie. Jesteś waleczna i dasz radę". Z nogą już wszystko w porządku? Kiedy obrzęk zniknął? W niedzielę. W poniedziałek miałam jeszcze drobne problemy, dlatego miałam kłopoty na rozbiegu. Czasami wychodziły mi duże różnice przy odbiciu. Byłam bardzo skupiona na tym, żeby pokonywać kolejne wysokości w pierwszych próbach i oszczędzać staw skokowy. Jakie emocje towarzyszyły strąceniu na 4,65? Powiem szczerze, że tylko mnie to zmobilizowało. Od dłuższego czasu współpracuje pani z Leszkiem Klimą w Leverkusen i trenuje z jego zawodniczką Silke Spiegelburg. Czy Niemka nie przepędzi panią teraz? Nie wydaje mi się. Silke może być zła jedynie na siebie, nie na mnie. Ja jej życzyłam jak najlepiej i byłabym naprawdę szczęśliwa, gdyby to ona stanęła na podium. Można porównać te dwa medale - brąz igrzysk olimpijskich z Aten i złoto mistrzostw świata? W poniedziałek było trudniej zdobyć ten medal. Ten start był dla mnie dużym obciążeniem. Do eliminacji nie wiedziałam czy będę w stanie skakać. Po kwalifikacjach byłam szczęśliwa, że mam dwa dni na regenerację. To było dla mnie jak zbawienie. Byłam bardzo skupiona na tym, żeby przetrwać ten konkurs i chyba dzięki temu się udało. Czemu nie próbowała pani skakać wyżej, skoro tak wszystko w poniedziałek wychodziło? Jak Jelena zrzuciła tę ostatnią próbę na 4,80 to już wiedziałam, że nie ma sensu skakać wyżej. To mnie rozbroiło. Było po konkursie. To już koniec na ten sezon? Cel osiągnięty? Były trzy cele, które sobie postawiłam na ten sezon. Zakładałam, że jeżeli uda się którykolwiek zrealizować, to będzie super. Chciałam wygrać mistrzostwa Polski, bo zawsze byłam w nich druga. I to się udało. Drugą rzeczą było zdobycie medalu w Berlinie - jest złoto. I w końcu to, co wydawało mi się najłatwiejsze, a czego jeszcze nie osiągnęłam - poprawienie rekordu Polski (4,83 - przyp. PAP). To już jedyna rzecz, która mi pozostała na ten sezon. Czy jest szansa na to, że teraz coraz częściej będzie pani wygrywała z Jeleną Isinbajewą? Liczę na to, że nie tylko ja będę wygrywała z Jeleną. To jest dobre dla tyczki. W pewnym momencie bywało już nudno - przyjeżdżałyśmy na zawody i było wiadomo, że będzie Jelena i cała reszta. Ostatnie starty pokazały, że z nią jednak da się wygrać. Ona jest takim samym człowiekiem jak my i też ma gorsze dni. Korzystając z okazji chciałabym podziękować jeszcze trzem najważniejszym mężczyznom w moim życiu. Mojemu głównemu trenerowi i mężowi Jackowi Torlińskiemu, doktorowi Wolfhardtowi Muellerze z Monachium, który dbał o mnie przez ostatnie dwa lata oraz drugiemu trenerowi Leszkowi Klimie z Leverskusen. Czytaj też: Jelena Isinbajewa: Czas zwycięstw i porażek Anna Rogowska i jej spełniony sen o Mazurku Dąbrowskiego Annna Rogowska: Jestem w szoku! Złoto Rogowskiej, srebro Pyrek! Sylwetka Anny Rogowskiej