W 87. min gry kamery pokazały modlącego się Kurbana Berdijewa. Jego piłkarze mieli wtedy na koncie trzy strzały, z których dwa zakończyły się golami. Przewaga wielkiego rywala w posiadaniu piłki przekraczała 71 proc, szczęście ocaliło rosyjskie zwycięstwo jeszcze w doliczonym czasie, gdy po główce Toure piłka trafiła w słupek. Wszystko to zdawało się graniczyć z cudem, cudem jednak nie było. Gracze z Kazania wykazywali niewiarygodną skuteczność, ale też wielki rywal grał czytelnie, przewidywalnie, jednostajnie. Nie było zaskoczenia, przyspieszenia, geniuszu, którym czarował zwykle Messi, a jak nie Messi, to Iniesta, albo Xavi (najczęściej wszyscy razem). Dziś wszystko odbywało się wolno, jednostajnie, z każdą chwilą zagrożenie pod bramką Rubina malało zamiast rosnąć. Z tego wszystkiego wzięła się pierwsza porażka w sezonie, bolesna, ale tylko zaślepieni fani mogliby upierać się, że niezasłużona. Przez większość czasu gra Barcelony była zupełnie jałowa. Wymiana piłki nie dająca nic, albo prawie nic. Już po remisie z Valencią w sobotę prasa hiszpańska zauważyła, że obrońcy trzech najważniejszych trofeów zaczynają zdradzać ludzkie słabości. Remis w wyjazdowym meczu z bardzo silną drużyną był jednak usprawiedliwieniem Barcelony. Dziś usprawiedliwienia nie ma. Na półmetku rozgrywek grupowych w Champions League wielki faworyt na serio musi zacząć bić się o awans. Za dwa tygodnie trzeba podjąć trud rewanżu w Kazaniu, gdzie o zwycięstwo będzie bez porównania trudniej. Rosjanie poczuli dziś krew faworyta. W tytule do meczu "Marca" napisała o tym, że na Camp Nou zdarzyła się piłkarska rewolucja październikowa. Wziął w niej udział Rafał Murawski, który w końcówce pierwszej części zmienił kontuzjowanego Siemaka. Polak nie został bohaterem jednostkowym, ale idealnie wtopił się w masę jedenastu bohaterów: solidarnych, ambitnych, cierpliwych i odważnych, którzy mieli śmiałość przybyć na Camp Nou po coś więcej niż remis. Na to nie odważyło się ostatnio wiele ekip bez porównania większych i sławniejszych. W Hiszpanii, a może i w całej Europie rozpocznie się teraz dyskusja: co dzieje się z wielką drużyną? Czy Guardiolę czeka to, co spotkało Franka Rijkaarda po wywalczeniu podwójnej korony trzy lata temu? Wielkie drużyny rozpętują wokół siebie wielki entuzjazm, ale też w razie porażki, wielką histerię. Dziś wielu ludzi w Katalonii nie będzie mogło spokojnie zasnąć. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1790755">DYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM NA JEGO BLOGU</a>