Obie panie są ambasadorkami akcji Procter & Gamble "Dziękuję Ci, Mamo". Dzięki sportowym genom, pomocy rodziców i przede wszystkim konsekwentnej ciężkiej pracy Katarzyna trzykrotnie reprezentowała Polskę na igrzyskach olimpijskich. Przed czterema laty w Vancouver, razem z drużyną, wywalczyła brązowy medal, a już za kilka tygodni będzie walczyć o kolejny w Soczi. Z bliska dopingować będzie ją mama, która pojedzie na igrzyska w ramach akcji "Dziękuję Ci, Mamo". Procter & Gamble postanowił dziękować mamom za "ich czułe wsparcie, pasję oraz oddanie włożone w wychowywanie najlepszych sportowców na świecie". INTERIA.PL: Pamiętam Kasię z czasów liceum. Rezolutna, zdecydowana dziewczyna. Po prostu - twarda sztuka. Zawsze taka była? Renata Wójcicka, mama Katarzyny Bachledy-Curuś: - Zawsze. Jak sobie coś postanowiła, to konsekwentnie dążyła do celu. Łyżwiarstwo szybkie wybrała jednak pod wpływem starszej siostry. - Agnieszka jeździła na łyżwach, a ponieważ nie miałam z kim zostawiać Kasi, gdy chodziłam zaprowadzać Agnieszkę, to brałam ją ze sobą i tak się zaczęło. Można więc powiedzieć, że o wyborze dyscypliny zadecydował przypadek. Nigdy nie zastanawiała się nad zmianą dyscypliny? - Nie, choć były trudne momenty, gdy miała dość sportu. Pamiętam, jak w trzeciej-czwartej klasie liceum przeżywała chwile zwątpienia. Żaliła się, że inni mają studniówkę, mogą bawić się na sylwestra, a ona musi trenować. Miała trochę pod górkę i wtedy pojawiały pewne wątpliwości. Później, gdy zaczęły przychodzić znaczące sukcesy, motywowały ją do dalszej pracy. - Poza tym zawsze była szczupła i szybko marzła. Z treningów wracała zmarznięta, bez sił, wypompowana. Ale takie chwile ma chyba każdy sportowiec, jeśli ciężko trenuje. Próbowali państwo nakłonić ją do wyboru innego sportu? - Nie. Lata treningu robią swoje. W tym czasie organizm przyzwyczaja się, ukierunkowuje pod kątem wymagań, jakie stawia konkretna dyscyplina sportu. Dlatego nigdy nie było takiego tematu. Mocno wspierali ją państwo w jej sportowej drodze, czy oczywiście kibicując, starali się zbytnio nie ingerować? - Wspierać trzeba zawsze i motywować, gdy rodzą się wątpliwości. Myślę jednak, że ona sama postawiła przed sobą cele i do nich dąży. Sukces jest wypadkową różnych elementów. Co według pani miało największy wpływ na to, że córce udało się go odnieść? - Uważam, że duże znaczenie mają wrodzone predyspozycje, no i oczywiście praca. Ciężka praca. Kaśka miała łatwiej, bo pochodzi ze sportowej rodziny. - Ojciec trenował, skończył AWF i zaszczepił w córkach zainteresowanie sportem. Jeździły na nartach, łyżwach, pływały. Próbowały różnych dyscyplin - nie w sensie zawodowstwa, ale jakiś element sportu zawsze był w domu. Kaśka miała największe predyspozycje do zawodowego uprawiania sportu spośród sióstr? - Wydaje mi się, że największe miała jednak najmłodsza - Magdalena. Trenowała short-track, zaczęła odnosić pierwsze sukcesy, zdobyła parę medali mistrzostw Polski, ale na tym poprzestała, bo chciała się uczyć. Na studiach, które wybrała, nie miałaby możliwości trenowania. Nie jest tajemnicą, że za sukcesami młodych sportowców stoi zaangażowanie rodziców, no i także ich pieniądze... - Takie są początki. W Polsce nikt nie inwestował i nie inwestuje w dzieci uprawiające sport. Aż do większych sukcesów finansowanie sportowej pasji dziecka opiera się tylko i wyłącznie na rodzinie. Później, gdy dochodzi się do jakiegoś poziomu, to przynajmniej część kosztów przejmuje klub. Zapewnia obozy, zgrupowania czy choćby nawet stroje. Kasia była reprezentantką sanockiego Górnika, a po maturze przeniosła się do Zakopanego, tam osiedliła się i stała się bardzo samodzielna.