Wieloletni działacz Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich oraz Polskiego Komitetu Olimpijskiego, doradca ministra sportu, sekretarz sejmowej Komisji Sportu i Kultury Fizycznej dostał zawału serca, gdy 18 sierpnia wchodził na Stadion Narodowy. Chciał kibicować polskim lekkoatletom. Miał 70 lat. Zgodnie z wolą rodziny jego ciało zostało skremowane w Pekinie. Urnę z prochami wziął na pokład samolotu szef misji olimpijskiej Kajetan Broniewski, który we wtorek odleciał do Warszawy. Baczewski był w 49-osobowej grupie kibiców spod znaku SKS Jantar Racot. Wyprawę zorganizował poseł Wojciech Ziemniak. W rozmowie z PAP przyznał, że feralnego dnia Baczewski nie czuł się najlepiej. "Wszyscy odradzaliśmy mu, aby jechał na stadion. On się jednak uparł, twierdząc, że przybył tu dopingować polskich sportowców. Nie dało się go zatrzymać. Gdy przeszliśmy bramkę kontrolną, nagle osunął się. Obok nas było akurat trzech amerykańskich lekarzy, którzy udzielili mu pierwszej pomocy. Za chwilę była już karetka i pojechaliśmy do pobliskiego szpitala" - wspomniał poseł Ziemniak, który przebywa jeszcze w Pekinie. Powiadomiony telefonicznie attache Janusz Tatera dotarł niebawem do - jego zdaniem - najlepszego w stolicy Chin szpitala. "Reanimacja trwała 25 minut. Niestety, zawał był tak rozległy, że lekarze byli bezradni. Kiedy rodzina zmarłego wyraziła wolę kremacji zwłok, szpital, pod kierunkiem jego dyrektora, zorganizował uroczystość pożegnania, czego wcale nie musiał robić. To był miły, aczkolwiek pełen smutku i współczucia naszej ekipie gest ze strony świetnej placówki" - powiedział Janusz Tatera. Przed kremacją Andrzeja Baczewskiego odbyło się jeszcze na cmentarzu Babao Shan pożegnanie w polskim gronie, z udziałem biskupa kieleckiego Mariana Florczyka, duchowego opiekuna polskich sportowców. Konsul Tatera nadmienił, że podczas igrzysk doświadczył dwóch skrajnych sytuacji życiowych. "Na półmetku olimpiady, występując w roli kierownika Urzędu Stanu Cywilnego, udzieliłem ślubu polskiej parze, która uznała, że ten czas może przynieść im szczęście. Nie przyszło mi nawet przez myśl, że parę dni później będę załatwiał tak smutne formalności, dla mnie tym bardziej bolesne, że dobrze znałem śp. Andrzeja" - powiedział konsul, który towarzyszył w drodze do samolotu Kajetanowi Broniewskiemu, niosącemu urnę z prochami Baczewskiego.