"Piłka odbiła się od poprzeczki, a potem trafiła w pierś leżącego Higuaina" - zapewniał z wszystkich sił Iker Casillas. Wystarczy zdać sobie sprawę, że ten opis dotyczy akcji z 94. min gry, kiedy przy stanie 2-3 Valencia przypuściła ostatni szturm na bramkę Realu Madryt, by zrozumieć temperaturę spotkania na Mestalla. Legendarnemu bramkarzowi nie chodziło jednak o podkreślanie dramaturgii zdarzeń, ale o zapewnienie, że leżący przed nim Argentyńczyk nie zatrzymał piłki ręką. Gospodarze, a także zainteresowana żywo wynikiem prasa katalońska widzieli zagranie nieprzepisowe, arbiter dostrzegł to, co Iker. W tych niezwykłych okolicznościach "Królewscy" uratował wyjazdowe zwycięstwo nad Valencią utrzymujące ich o 3 pkt przed Barceloną. Po meczu tak asystent Jose Mourinho Aitor Karanka, jak i Sergio Ramos dużo mówili o tym, jak takie batalie są integrujące dla zespołu. Jeszcze we wrześniu wydawał się on podzielony i rozbity, dziś stanowi grupę ludzi złączonych w wielkim celu. Ze słów graczy Realu dało się wywnioskować jak bardzo są z siebie dumni. Na Mestalla nie wygrała w tym sezonie ani Chelsea (1-1 w Lidze Mistrzów), ani Barcelona (2-2 w Primera Division). Oni dokonali tego, jako pierwsi. Mourinho z dziennikarzami mówić nie chciał. Na konferencję po meczu wysłał Karankę, sam dał jednak efektowny komentarz do tego, co działo się na Mestalla wskakując z radości na plecy rozgrzewającego się Jose Callejona, po trzeciej bramce dla Realu. Kiedy Valencia zdobyła bramkę na 1-2 w 74. min, "Królewscy" odpowiedzieli błyskotliwą kontrą 240 sekund później. Cristiano Ronaldo podwyższył wynik na 3-1, a trenerowi Realu wydało się, że to załatwia sprawę. Nerwy przeżywać musiał jednak do ostatniej chwili. Dla "Królewskich" mecz na Mestalla był jednym z najważniejszych w tym sezonie. Przed Gran Derbi zagrają jeszcze tylko derby Madrytu z pogrążonym w kryzysie Atletico, a potem pojadą do Gijon na spotkanie z ocierającym się o strefę spadkową Sportingiem. Trudno sobie wyobrazić, by 10 grudnia, gdy na Santiago Bernabeu przybędzie Barcelona, Real nie wyprzedzał jej w tabeli. Casillas dawno nie wspominał o "lusterku wstecznym", ale ostatnio zrobił to za niego Cristiano Ronaldo tłumacząc jak stymulujące jest dla drużyny spoglądanie z góry na Katalończyków. W ostatnich latach "Królewskim" udawało się to przecież tak rzadko. "Un ejercito ante Soldado" (wojsko przeciw żołnierzowi) - tak skomentował mecz na Mestalla dziennik "Marca" wykorzystując znaczenie nazwiska strzelca dwóch goli dla Valencii. Wychowanek Realu był bohaterem meczu, nie dał jednak rady plutonowi Mourinho. Real nie miał bohatera jednostkowego, swój udział w zwycięstwie zaliczyli wszyscy, od Xabiego Alonso, który zagrał zaskakujące i precyzyjne podanie przy pierwszym golu, przez Karima Benzemę, który trudną piłkę przyjął i strzelił. Bohaterami byli też stoperzy Sergio Ramos (gol na 2-0) i Pepe, walczący w środku Sami Khedira, a nawet wspierający go Lass Diarra, który jeszcze tak niedawno miał opuścić drużynę. Swoją robotę wykonali też na skrzydłach Mesut Oezil i Ronaldo, co złożyło się na tak ważne punkty. Valencia też miała znacznie więcej atutów niż Soldado. Dwie asysty zaliczył rezerwowy Pablo Hernandez, nieźle wypadł kadrowicz Jordi Alba, wspierany na lewym skrzydle przez Jeremy'ego Mathieu. Doskonale wypadł 34-letni kapitan David Albelda pamiętający jeszcze czasy, gdy klub z Mestalla grał dwa razy z rzędu w finale Champions League. W ostatnich latach drużyna wciąż traci największych graczy (Villa, Silva, Mata, Joaquin), na ich miejsce pojawiają się jednak inni, którzy wciąż utrzymują ją na wysokim poziomie. Nie na tak wysokim, na jaki wspiął się mogący mieć każdego gracza Real. "Królewscy", pod kierunkiem Mourinho zdają się posiadać znów wszystkie atuty europejskiego potentata utracone w 2003 roku wraz z odejściem Vicente del Bosque. "Aby wygrać z Realem musielibyśmy zagrać mecz doskonały. Nie zrobiliśmy tego" - Unai Emery, trener Valencii. Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu