"Zabrakło nam odwagi i ambicji" - tak ocenił postawę swoich piłkarzy na Santiago Bernabeu prezes Valencii Manuel Llorente. Jeśli trzecia siła ligi z graczami klasy Villi, Silvy, Maty, Banegi, Pabla Hernandeza i Albeldy nie jest w stanie podjąć rękawicy rzuconej przez Real Madryt, to trzeba przyjąć za pewnik słowa trenera Barcy Pepa Guardioli uważającego, że na koniec sezonu "Królewscy" będą mieli 98 pkt. Paraliż emocjonalny, który wywołują wobec krajowych rywali Cristiano Ronaldo i Gonzalo Higuain jest niezmierzony, na dodatek wczoraj szykujący się do wyjazdu z Madrytu "staruszek" Guti całkowicie usunął w cień Davida Silvę - geniusza środka pola mającego go zastąpić w przyszłym sezonie (Madryt o tym marzy). Jeśli wobec drużyny Manuela Pellegriniego Valencia nawet nie odważyła się "zipnąć", to czego oczekiwać po Saragossie, Osasunie, Mallorce, Athletiku Bilbao i Maladze? Trudny może być wyjazd na Majorkę, zespół z Bilbao jest królem własnego boiska, na Santiago Bernabeu polegnie pewnie bez większego oporu. Pięć kolejnych zwycięstw do końca sezonu - na to Real zdaje się być skazany, zwłaszcza, że remis Barcelony w derbach z Espanyolem wskrzesił jego morale. Lider ma bardzo ciężkie mecze, wystarczy jeden remis i znów będzie oglądał plecy "Królewskich". Tym razem jednak już definitywnie. Dla zbudowanego gigantycznym kosztem Realu byłoby to zbawienie. Drużyna Manuela Pellegriniego wykazuje się niebywałym hartem ducha w sezonie, który mógł złamać najodporniejszych. Po poniżającej porażce w Pucharze Króla z III-ligowym Alcorcon, po bolesnych razach od Barcelony w obu Gran Derbi (0-1 i 0-2), po najgorszej ze wszystkich klęsce z Lyonem w 1/8 finału Ligi Mistrzów (w edycji, której finał zostanie rozegrany na Santiago Bernabeu), zespół wciąż bije się o tytuł. Ten tytuł, jeszcze przed tygodniem po porażce u siebie z drużyną Pepa Guardioli wydawał się właściwie stracony. Teoretycznie Barcelona może zdobyć w tym sezonie 99 pkt i obronić mistrzostwo kraju (w zeszłym, wspaniałym przecież sezonie, wystarczyło jej do osiągnięcia tego celu "tylko" 87 pkt). Teraz ma jednak inne zmartwienia. Ze względu na kłopoty lotnicze w Europie piłkarze Guardioli pojechali do Mediolanu autokarem. Tam czeka ich batalia o finał Champions League z Interem, który swoją jedyną wyższość widzi w sile fizycznej i żelaznej taktyce. Wracają na teoretycznie spacerowy mecz z Xerez na Camp Nou, w następną środę mają rewanż z Interem, by cztery dni później wybrać się na majówkę do Villarreal. "Żółta łódź podwodna" wygrywając właśnie z Atletico znów zaczęła płynąć ku miejscu dającemu prawo startu w Champions League. Villarrealu drużyna Guardioli nie zdołała pobić nawet na Camp Nou (1-1), gdzie wygrała wszystkie pozostałe mecze ligowe. Gdyby się tym razem udało, 8 lub 9 maja trzeba jechać do Sewilli i także wygrać. Piłkarze Barcy wciąż mają swój los w swoich rękach. ale trudno im przesadnie zazdrościć. W pięciu ostatnich, znaczących meczach sezonu (ew. trzy w Champions League i dwa Primera Division) mogą wszystko wygrać, ale i przegrać. Po remisie w derbach, mistrz wykorzystał cały margines błędu w lidze, którą traktuje mimo wszystko jak rozgrywki drugiej kategorii (wszystko podporządkowane jest obronie Pucharu Europy). Guardiola nie miał nawet żalu do swoich piłkarzy, bo Espanyol zagrał znakomicie, a po czerwonej kartce dla Alvesa Barca przez pół godziny walczyła w dziesiątkę. Może nie będzie podstaw wściekać się na Messiego i spółkę także w Villarreal i Sewilli, bo rywale postawią twarde warunki. Inter to też przecież niewiarygodnie silny przeciwnik. Piłkarze Barcelony grają dobrze, trudno się ich czepiać, ale po sezonie z sześcioma trofeami, rok bez ani jednego, byłby klęską bez względu na okoliczności łagodzące. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego