Jedna rzecz wydaje się pewna. Real ma pieniądze, nie tylko z transferu Ronalda, więc może sobie pozwolić na różne szaleństwa. Jak w czasach Galacticos. I z pewnością nie zawaha się ich użyć, a nawet można przypuszczać, że Florentino Perez nie od wczoraj prowadzi zaawansowane zakulisowe rozmowy na temat wzmocnień. Prestiż klubu, poparty ostatnimi sukcesami - m.in. trzykrotnie zdobytą z rzędu Ligą Mistrzów - w końcu zobowiązuje. Druga konstatacja nie jest już taka pewna, ale całkiem prawdopodobna. Nie do końca wiadomo, jak bardzo decyzja Portugalczyka zaskoczyła prezydenta Realu - wiele nawet wskazuje na to, że zmęczenie materiału było z dwóch stron, bo wielokrotnie w ostatnich latach dochodziły sygnały o mocnych tarciach między Perezem i Ronaldo, głównie o podwyżki i o Messiego - ale odejście zawodnika, wokół którego tak bardzo koncentrowała się gra może wywołać znacznie większe zmiany w składzie. Czytaj: przebudowanie niemal całej formacji ofensywnej. Tym bardziej, że tak długą obecność w drużynie Karima Benzemy można tylko wytłumaczyć niezbędnym wsparciem, jakiego Ronaldo nie dostałby od nikogo innego. Gareth Bale - by ograniczyć się tylko do słynnej trójki BBC - sprzedawany jest już kilku miesięcy. A na pewno najlepszy okres ma już za sobą, nawet jeśli dał Realowi bardzo dużo, choćby ostatnią Ligę Mistrzów. To może oznaczać, że aby "Królewscy" rozpoczęli nowy etap, po niezwykle urodzajnym okresie, zakupy nie muszą ograniczyć się do jednego zawodnika ze światowego topu. Nie zmienia to jednak faktu, że właśnie transfer wielkiej gwiazdy będzie kluczowy. Perez zawsze tak działał, w swojej pierwszej czy drugiej kadencji w Realu. Mimo wielkiej chęci ze strony Roberta Lewandowskiego, jego akcje na przejście do Madrytu znacznie w ostatnich tygodniach spadły. Nie tylko z powodu słabego występu na mundialu. Kto więc? Neymar. Więcej niż futbol Najbardziej naturalnymi kandydatami - przynajmniej zgodnie z rozumowaniem Pereza, który przyzwyczaił do najmocniejszych uderzeń, czyli kupowania zawodników mających już Złote Piłki albo kandydujących do tego trofeum - byliby Neymar i... Messi. Przytaczanie tu Argentyńczyka może wywołać delikatny uśmiech, bo odejście z Barcelony jest dzisiaj niemożliwe, ale warto przypomnieć mało znaną scenę z 2012 roku. Ronaldo przedstawił wtedy prezydentowi chęć odejścia do PSG (nie wiadomo do końca czy realną - choć paryżanie byli wtedy krótko po przejęciu przez Katarczyków - czy chodziło o wywarcie presji i podwyżkę), a w odpowiedzi usłyszał: "Najpierw przynieść mi do klubu 200 mln euro, żebym mógł zapłacić klauzulę za Messiego". Nieoficjalne informacje, że potem Perez jeszcze kontaktował się z otoczeniem Argentyńczyka i składał konkretną ofertę (wyższą niż dla Ronaldo) pojawiały się jeszcze nieraz. Nawet jeśli wydaje się to dość osobliwe, skoro miał u siebie znakomitego zawodnika. Inna znamienna scena z prezydentem Realu dotyczy Neymara. Dokładnie w dniu, w który Ronaldo dostawał na wieży Eiffela piątą Złotą Piłkę, w grudniu ubiegłego roku, Perez mówił - odbierając nieco blasku Portugalczykowi, przynajmniej tak to zostało przez niego odebrane - że Brazylijczyk miałby więcej szans na takie prestiżowe trofeum, gdyby przeszedł do Madrytu. Poważne zainteresowanie jest więc od dawna. Problem z Neymarem tkwi gdzie indziej. Jego ściągnięcie z Barcelony do Paryża było czymś więcej niż transferem, daleko wykraczało poza futbol, idealnie wpisując się w potrzebę ocieplenia wizerunku przez szejków z Kataru, którzy są właścicielami PSG. W tym przypadku chodziło nie tylko o sport, więc wyłożenie nawet astronomicznej kwoty 222 mln euro było powodowane również innymi względami. Wniosek? Oddanie zawodnika, który wprawdzie naruszył sobie wizerunek na mundialu, stając się przedmiotem drwin, gdy komicznie tarzał się na murawie, ale cały czas ma ogromną wartość sportową i marketingową byłoby dla paryskich Katarczyków klęską. Dosłownie. Nieprzypadkowo prezes Nasser Al-Khelaifi osobiście wybrał się do Brazylii na kilka dni w czasie, gdy zawodnik przechodził tam rehabilitację po kontuzji. Mbappe. Najbardziej pożądany To samo dotyczy Kyliana Mbappe. Pozbycie się takiego zawodnika, a jeszcze po tym, jak robi furorę na mistrzostwach świata, też byłoby samobójstwem. W tym przypadku dochodzi jeszcze jedna rzecz: młody Francuz miał już bardzo poważną okazję, aby znaleźć się w Madrycie przed rokiem - oferta była konkretna, a rozmowy poważne - ale jednak postawił na Paryż, twierdząc, że najpierw chce coś osiągnąć we własnym kraju. Nie ma żadnych sygnałów, że zmienił zdanie, choć presja będzie duża, bo z sondażu dziennika "Marca", w którym pojawiło się ponad 213 tys. głosów, wynika, że aż 54 procent kibiców Realu domaga się ściągnięcia nastolatka (za Neymarem głosowało "tylko" 14 proc.). Mimo to, trudno sobie wyobrazić, że Real będzie w stanie ściągnąć któregoś z paryskich gwiazdorów, choć oczywiście po ubiegłorocznym trzęsieniu ziemi na rynku transferowym niczego nie można wykluczyć. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak założenie sieci na Harry’ego Kane’a (choć tylko 10 proc. kibiców stawia na niego w sondażu "Marki"). Tym bardziej, że Anglik podąża śladami Jamesa Rodrigueza, króla strzelców mundialu sprzed czterech, któremu właśnie to otworzyło drogę do Madrytu, a kontakty Pereza z bossem Tottenhamu Danielem Levy’m są ciągle bardzo poprawne od czasów transferu Bale’a. Też wówczas rekordowego. Eden Hazard? Po wielu latach w Chelsea Belg nie ukrywa zainteresowania. Co ciekawe, po Mbappe właśnie jego socios chcieliby najbardziej (14 proc.). Perez ich posłucha? Remigiusz Półtorak