Barca rozłożona na czynniki pierwsze Puyol, Pique, Xavi, Bisquets, Pedro - lista nieobecnych w podstawowym składzie Barcelony była wczoraj imponująca. Pep Guardiola posadził na ławce czterech ostatnich, przez co dziurawa, lub poważnie osłabiona była każda formacja. Pal licho atak, w którym Pedro zastąpił Alexis Sanchez nękający Marcelo przez 90 minut. Zanim w środku obrony, Abidal i Mascherano nawiązali choć najwątlejszą nić porozumienia, Real mógł już rozstrzygnąć nie tylko wczorajszy mecz, ale losy Superpucharu. W środku pomocy Thiago Alcantara błysnął kilka razy, ale wciąż dzielą 20-latka lata świetlne od zawodnika zdolnego do kilku finezyjnych zagrań, do lidera w typie Xaviego. Po pół godziny gry Barca wydawała się rozłożona na czynniki pierwsze. Chaotyczna obrona mająca kłopoty nawet z wyprowadzeniem piłki, przestraszona druga linia, w której poza Andresem Iniestą nikt nie był w stanie poradzić sobie z wysokim pressingiem, i atak całkowicie odcięty od podań. Leo Messi, który grał pierwszy raz w tym sezonie, był tak wykończony, że po jednej z przebieżek już na początku gry, wymiotował na boisku. Real był lepszy, ale tracił bramki Nieszczęściem dominujących siłą i szybkością "Królewskich" okazała się chwila, gdy piłka trafiła na lewe skrzydło do Davida Villi. W 35. minucie najlepszy strzelec reprezentacji Hiszpanii oddał strzał z miejsca, z którego do bramki trafić właściwie nie można. Piłka otarła się chyba o nogę Sergio Ramosa, bo wykonała bardzo dziwną drogę zanim spadła do siatki za plecami Ikera Casillasa. Bramkarz Realu już do końca nie wykonał żadnej udanej parady. Barca oddała jeszcze tylko jeden celny strzał - Messiego, po którym prowadziła 2-1. W przerwie, patrząc na statystyki, można było dostać zawrotów głowy. Real był przy piłce przez 54 proc czasu gry, co w pojedynku z drużyną Pepa Guardioli nie udało się nikomu. Od trzech lat, od kiedy Pep pracuje z pierwszą drużyną Barcelony, zdarzało mu się przegrywać mecze, ale rubryka "possesion" zawsze wskazywała na przewagę jego zespołu. Tym razem skończyło się tak samo, kiedy w drugiej połowie na boisku pojawili się Xavi, Pique i Pedro, zwiększyli czas posiadania piłki z 46 do 60 proc. Real właściwie cały czas był jednak zespołem lepszym. Wspaniale grał Mesut Oezil, bardzo dobrze Xabi Alonso, dobrze, choć nieskutecznie Karim Benzema, i tylko Cristiano Ronaldo znów nie potrafił być liderem zespołu. Nie zdołał zdobyć swojej setnej bramki w barwach "Królewskich", uderzając zbyt często, i z każdej pozycji. Twierdzi, że w drugiej części gry, w starciu z Victorem Valdesem był faulowany, ale nawet prasa z Madrytu jest zdania, że o ile karny należał się wtedy Realowi, tak samo w starciu Marcelo z Pedro sędzia powinien przyznać "jedenastkę" dla Barcelony. Awantur na boisku było tym razem mniej, niż w poprzednich Gran Derbi. Sami Khedira kopnął w twarz Abidala, ale widać było, że bez premedytacji. Tylko Pepe się nie zmienia, znów ostro zaatakował Daniego Alvesa, arbiter nie dał mu jednak tym razem nawet żółtej kartki. Wściekły Jose Mourinho nie przyszedł na konferencję prasową, a zastępujący go asystent Aitor Karanka wyraził oburzenie pracą arbitra. "Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią" - powiedział. Wszyscy zadowoleni, ale czas działa na rzecz Barcy O dziwo po meczu zadowoleni byli jednak obaj wielcy rywale. Gurdiola cieszył się z wyniku i determinacji zespołu, który przyparty do muru potrafił podnieść głowę. Piłkarze z Madrytu uznali, że wczorajszy mecz jest doskonałym dowodem na to, jak szybko zmniejszają dystans dzielący ich od najlepszej drużyny na świecie. Mourinho posłał do gry dokładnie tą samą jedenastkę, która w listopadzie przegrała na Camp Nou 0-5 dając swoim piłkarzom szansę sportowej zemsty na osłabionym i nieprzygotowanym do sezonu rywalu. Ta zemsta się nie dokonała, Ronaldo obiecuje, że Real dokończy dzieła w rewanżu, w środę na Camp Nou. Czas zdaje się jednak pracować zdecydowanie na korzyść graczy Guardioli. W Katalonii widzą zupełnie inaczej to, co stało się wczoraj na Santiago Bernabeu. "Mało Barcelony to i tak za dużo dla Realu" - napisał kataloński "Sport". Zespół Mourinho miał niepowtarzalną okazję, by pobić Katalończyków, w 30. minucie gry wydawało się to wręcz nieuniknione. Potem okazało się jednak, że przewaga fizyczna i osłabienia Barcy, to wciąż warunki niewystarczające. Jeśli Real nie umiał zwyciężyć mając w rękach wszystkie argumenty, z każdym dniem będzie mu coraz trudniej. Dziś Katalończycy mają klubowe święto, dostają wielki zastrzyk optymizmu - transferu Cesca Fabregasa chcieli wszyscy: trener, piłkarze i kibice. Za dwa dni na Camp Nou "zawartość" Barcelony w Barcelonie będzie z pewnością większa. Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu! Zobacz obszerne skróty z meczu Real - Barcelona