Na razie miejsce macie niezłe, ale do czołówki trochę tracicie. Czy wszystko idzie zgodnie z planem? Robert Szustkowski: - W pełni realizujemy założenia. To, co się dzieje, to wypadkowa naszych możliwości i tego, co nam funduje organizator. Udało nam się wejść do dwudziestki z 49 załóg na starcie, czyli nasz plan działa. Jarosław Kazberuk: - Na półmetku jesteśmy na 19. pozycji, takiej, jak na mecie poprzedniego Dakaru. To już jest dla nas komfortowa sytuacja. Wcześniej mówiliśmy, że chcielibyśmy być w "15" i to jest wciąż realne, ale będzie trudne. Tu jest kilka bardzo mocnych zespołów: Kamaz, Maz, De Rooy, Renault. Te zespoły od lat bardzo mocno się do tego przygotowują, siedzą i myślą, jak tu wygrać Dakar. Jaki macie plan na drugą część rajdu? R.Sz.: Będziemy atakować. Jarek jest świetny na wydmach, a taka będzie druga część trasy. Ale przed nami nie ma już żadnego słabego samochodu. Każdy, kto mógł odpaść, to już odpadł. Selekcja jest duża. Na półmetku została tylko połowa ciężarówek. J.K.: Przystępujemy do drugiej części z autem w bardzo dobrym stanie. Odpukać, ale takich rajdów do tej pory nie mieliśmy. Ale takie mieliśmy założenie, jechać spokojnie i przetrwać. Jedno, dwa miejsca w górę, to będzie już sukces, a jakbyśmy na mecie zakręcili się bliżej dziesiątki niż dwudziestki, to byłby super wynik. - To, że jedziemy naszym tempem i oszczędzamy sprzęt jest taką wartością dodaną. To może być nasza przewaga nad innymi, którzy być może będą musieli gdzieś się zatrzymać. To jest Dakar. Na mecie liczą się nie ci, którzy wcześniej byli najszybsi, ale ci, którzy dojechali. A jak oceniacie pierwszy Dakar w Arabii Saudyjskiej. Podoba wam się? J.K.: Po każdym etapie wydaje nam się, że organizator nie mógł wymyślić nic cięższego, a następnego dnia okazuje się, że jednak mógł. Trasa jest bardzo urozmaicona, są odcinki bardzo twarde, kamieniste i bardzo miękkie, piaszczyste. Te pierwsze rozbijają załogę i samochód, dają nam w skórę. Przede wszystkim temu, kto siedzi na środkowym fotelu, bo to jest wyjątkowo niewygodne miejsce, dosłownie dostajemy w kość. - Natomiast jeśli chodzi o walory krajobrazowe, to jesteśmy pod wrażeniem, jak piękne odcinki można zmontować. To, co widzieliśmy w całej Afryce Północnej mamy skumulowane tutaj. Zastanawiamy się, co nas jeszcze zaskoczy, bo wydaje się, że wszystko już było. A jak sobie radzicie fizycznie? J.K.: Dakar jest tak skonstruowany, że każdego kolejnego dnia sprzęt i ludzie są coraz słabsi. Ale na razie jest nieźle. Przespaliśmy się w sobotę trochę dłużej. Ten wolny dzień był nam bardzo potrzebny. R.Sz.: Przede wszystkim dbamy o żołądek, bo żeby to przetrwać, trzeba być w dobrej kondycji. Do stołówki nie chodzimy, gotujemy sami na zmianę. Śniadanko i kanapeczki na drogę zawsze robi Jarek. Ale lodówka już świeci pustkami, kończy się pieczywo, ogóreczka też nie ma. Musimy jechać na zakupy. Macie też drugą pasję, żeglarstwo. Wolicie ląd czy wodę? R.Sz.: Ja chyba jednak wolę pływać. Naszym katamaranem odnosimy sukcesy. W ostatnich dwóch latach udało nam się znaleźć na podium 15 z 16 regat, w których startowaliśmy. W tym roku mamy Dakar, nie mamy żeglarstwa, bo jacht się przerabia. J.K.: Ale w 2018 roku wygraliśmy Africa Eco Race i później pływaliśmy. Można powiedzieć, że się najpierw zapiaszczamy, a potem płuczemy. Odnośnie tego rajdu w Afryce, można go porównać z Dakarem? J.K.: To było marzenie Roberta, żeby tam wystąpić i zobaczyć, jak to kiedyś wyglądało w Afryce. Jean-Louis Schlesser chciał udowodnić, że potrafi zrobić coś dorównującego Dakarowi. I rzeczywiście pojedyncze odcinki potrafią takie być. W roku, gdy my tam startowaliśmy, jechał też Darek Rodewald. Stwierdził, że mimo iż wygrywał Dakar, to nigdy nie był na takim ciężkim etapie. R.Sz.: Dakar jest jednak znacznie większy i bardziej prestiżowy, startują wszyscy najlepsi. Tu jest organizacja na skalę światową, tam na europejską. Ale tam bardziej czuć ducha prawdziwego Dakaru. Na czym to polega? R.Sz.: Ludzie się spotykają i są bliżej siebie. Tutaj wszystko jest bardzo duże, biwaki ogromne. Żeby pojechać na masaż bierzemy samochód albo motorek, bo to jest z 500-700 metrów. Tam organizator jest blisko zawodników. Ja tutaj Davida Castery nie widziałem ani razu. J.K: Są rozłożone dywany, siedzi się, rozmawia... Pamiętam swoje pierwsze afrykańskie Dakary. Kiedyś przysiadł się do mnie legendarny Ari Vaatanen, którego wcześniej widziałem tylko w telewizji. Jedliśmy, piliśmy winko, wypytywał mnie, dlaczego się tutaj znalazłem. Atmosfera jest trochę inna. W Dakarze jechaliście także samochodem. Wolicie jednak ciężarówkę? R.Sz.: Ja się najlepiej czuję w ciężarówce. Daje poczucie takiej prawdziwej męskości, ma siłę i moc. J.K. Chociaż jest najmniej komfortowym sprzętem. Najbardziej ugniata i tłucze. Chyba nawet motorem się jedzie lepiej, bo są mniejsze obciążenia. Jak wpadamy na twardy, nierówny teren, to jest potworne ubijanie, czasami na granicy omdlenia. Ale to nas kręci i czujemy się z tym dobrze. Czym jest dla was Dakar? R.Sz.: Ja przyjeżdżam tutaj, żeby walczyć ze sobą. Mam problemy zdrowotne, które mnie absorbują, m.in. dokuczają mi stawy. A tutaj udowadniam sobie, jak bardzo można przekroczyć granicę bólu i wytrzymałości, także tej psychicznej. J.K.: Ja to już chyba niczego sobie nie muszę udowadniać, bo to było na pierwszym, drugim, może trzecim Dakarze, a teraz jadę w dziewiątym. Chcę oczyścić głowę i ten rajd to robi. Odcinam się od wszystkiego. Przez ponad dwa tygodnie żyję tylko Dakarem. Nigdy wam się to nie znudzi? R.Sz.: Jarek mi powiedział kiedyś: jedźmy na Dakar, bo to jest jak narkotyk. Gdy go przejechaliśmy, powiedziałem, że nigdy więcej tu nie wrócę, a jestem już trzeci raz. Jak się przyjmie taką szczepionkę, to później od czasu do czasu trzeba ją ponownie zaaplikować. W Rijadzie rozmawiał Kryspin Dworak