Polska tenisistka zanotowała najlepszy rok w karierze - wygrała trzy imprezy i wystąpiła, jako pełnoprawna uczestniczka, w mistrzostwach WTA. Sezon zakończyła na ósmym miejscu w rankingu. Edyta Sienkiewicz: Czy to prawda, że codzienność tenisistki przypomina życie zakonnicy? Agnieszka Radwańska: - Faktycznie, można tak powiedzieć. To jednak jest sport zawodowy, który wiąże się z dużą ilością wyrzeczeń. Od samego początku trzeba wiele poświęcić. Bardzo dużo podróżujesz, a to wiąże się z wielogodzinnymi lotami. Co można w tym czasie robić w samolocie? - Mamy już z Ulą opracowany patent. Staramy się iść jak najpóźniej spać albo w ogóle nie śpimy, tylko w nocy pakujemy walizki. Potem takie "zmordowane" wchodzimy do samolotu. Dzięki temu co najmniej połowę lotu po prostu śpimy, więc czas szybciej leci. Poza tym czytamy książki, oglądamy filmy, gramy w karty. Robimy wszystko, co jest możliwe, żeby zabić czas. Czy są jakieś elementy w twojej grze, nad którymi pracujesz podczas przerwy w turniejach? Wielu specjalistów podkreśla, że twoim najsłabszym punktem jest serwis. - Ja nie chcę komentować wypowiedzi naszych "ekspertów". Trzeba pracować nad wszystkim, jeżeli chce się grać w czołówce. Każdy ma gorsze i lepsze elementy w swojej grze, nikt nie jest maszyną, nikt nie jest idealny. No tak, bo kiedy wygrywasz, to wszyscy noszą cię na rękach, a kiedy przegrywasz... - To prawda, kiedy wygrywam, to mam świetny serwis (śmiech). Niestety, z przykrością muszę stwierdzić, że takie mamy media w Polsce. Wszystko jest super, jeżeli są sukcesy. Kiedy przegrywam, to na moim nazwisku wszyscy stawiają wielki czarny krzyżyk. Ale tak jest wszędzie. Często rozmawiamy o tym z innymi zawodniczkami. Takie są niestety realia i chyba nigdy się to nie zmieni. Czy w takim profesjonalnym sporcie, gdzie to wygrania są wielkie pieniądze, możliwa jest przyjaźń? Czy między wami jest zawiść? - Oczywiście, że nie ma żadnej zawiści. Kiedy wychodzimy na kort, to jesteśmy przeciwniczkami, rywalkami, i dajemy z siebie 100 procent. Nie ma znaczenia, kto jest po drugiej stronie siatki. Poza kortem się przyjaźnimy, w końcu spędzamy ze sobą mnóstwo czasu. Czasem widzę inne zawodniczki częściej niż własną rodzinę. Jeżeli kogoś zna się już tyle lat, dzieli się wspólnie szatnie, restauracje, to jednak można mówić o przyjaźni. Rywalkami jesteśmy tylko na korcie. W tym roku otrzymałaś wyjątkowe wyróżnienie, bo od kibiców. Tytuł "Ulubionej Tenisistki 2011 roku" jest chyba bardzo miły. - Byłam bardzo zaskoczona, bo nawet nie wiedziałam, że jest taka nagroda. Nie ukrywam, że bardzo się cieszę z tej nagrody. Kilka osób nawet przysłało mi gratulacje, choć na początku nie wiedziałam, o co chodzi (śmiech). Jaki jest twój cel na przyszły sezon? - Nie myślę takimi kategoriami. Po prostu wchodzę na kort i chcę wygrać każdy mecz. Nie ma znaczenia, czy jest to pierwsza runda, czy finał. Po prostu mam nadzieję, że uda mi się podskoczyć w rankingu. Sezon rozpocznę w Sydney. Nie grałam tam w tym roku, bo miałam kontuzję stopy. Skoro już mówimy o Australii, to wielkimi krokami zbliża się Australian Open. W ubiegłym roku po ciężkiej kontuzji dotarłaś do ćwierćfinału, gdzie przegrałaś dopiero z Kim Clijsters. W tym sezonie może być tylko lepiej? - Mam nadzieję, że uda mi się dojść daleko, choć jest to zawodowy tenis i nigdy nic nie wiadomo. Jak najbardziej powinnam być w drugim tygodniu turnieju. Będąc w czołówce, każdy ma wysokie ambicje, ja również. Postaram się co najmniej powtórzyć ten wynik z ubiegłego roku, ale mam nadzieję, że będzie lepiej. Zobacz cały wywiad z Agnieszką Radwańską