- Cieszę się tak bardzo, że aż odbiera mi mowę. Los mi się pozytywnie odpłacił za to co stało się w Atenach, za to moje nieszczęście. Wielu ludzi uważało wówczas, że zachowuję się jak gwiazdeczka, a ja naprawdę to przeżyłam - wyjaśniła zawodniczka grupy Elite Cafe. - Myślałam nawet poważnie o zakończeniu kariery, jednak dzięki trenerowi Kaliniczence pozostałam w sporcie. Według Polki warunki atmosferyczne w trakcie konkursu były bardzo trudne. - Jeszcze nigdy w takich nie startowałam. Nie było ani momentu ciszy. Cały czas był wiatr, czasem w twarz, a to jest najgorsze. Na 4,50 Pyrek zanotowała pierwszą zrzutkę w konkursie. - Powiem szczerze, że się przestraszyłam, bo spodziewałam się, że łatwo pokonam tę wysokość. No i później 4,60, a przy tej pogodzie to było jak 4,80. Właśnie tyle wynosi rekord Polski, ale dla Pyrek to nie jest najważniejsze. - Tyle razy byłam już rekordzistką Polski, więc nie ma to dla mnie większego znaczenia - przyznała. Srebrna medalistka współczuje Annę Rogowskiej, która tym razem nie zdołała pokonać nawet 4,50 i zajęła szóstą lokatę. - Podeszłam do niej po trzeciej próbie i... naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć. To nie jest wysokość, na której zawodniczka tego formatu powinna odpadać - dodała Pyrek. Witold Cebulewski, Helsinki