- To na pewno nie jest łatwa decyzja, ale dojrzewała we mnie od przynajmniej pięciu lat. Każdy sportowiec musi w końcu kiedyś powiedzieć dość - tłumaczył dwukrotny srebrny medalista olimpijski z Salt Lake City. 31-letni alpejczyk ma przed sobą jeszcze rywalizację w dwóch konkurencjach - w piątek w slalomie gigancie i w niedzielę w slalomie. Mimo wszystko start w Vancouver wydaje mu się nierealny. - Nie ma już chyba takiej siły, która przekonałaby mnie do tego, że warto jeszcze rok potrenować. Zawsze człowiek powinien postępować tak, jak podpowiada mu serce. Kłamałbym, gdybym powiedział, że czuję jeszcze taki wewnętrzny nakaz, który pchałby mnie do rywalizacji w igrzyskach - zdradził Miller. Przed trzema laty w Turynie trzykrotny mistrz świata był piąty w zjeździe i szósty w slalomie gigancie. Gazety rozpisywały się bardziej o jego nocnych wypadach do dyskotek, niż o sukcesach. - Myślę, że olimpiada w Vancouver niewiele straci, jeśli nie będę w niej uczestniczył - podkreślił, ale jednocześnie dodał, że "może oczywiście stać się tak, iż ktoś mnie jeszcze przekona. W tej chwili wydaje mi się to nieprawdopodobne, ale kto wie...".