W szóstym meczu finału play off zespół Miami Heat, z Jamesem w składzie, przegrał we własnej hali z Dallas Mavericks 95:105. Całą serię ekipa z Teksasu wygrała 4-2 i po raz pierwszy w historii zdobyła mistrzostwo NBA. 15 minut po końcowej syrenie dowód swojej olbrzymiej radości z takiego obrotu sprawy dał właściciel Cleveland Cavaliers Dan Gilbert, który otwiera długą listę osób nie najlepiej życzących LeBronowi Jamesowi. "Gratulacje dla Marka C. (Cubana, właściciela Mavericks - przyp. red.) oraz całego klubu. Oni nigdy nie poddali się i wreszcie założyli pierścienie. Stara prawda się potwierdza: droga na skróty się nie opłaca. Nigdy!" - napisał Gilbert, który nigdy nie krył irytacji z powodu odejścia uznawanego za największą gwiazdę ligi Jamesa do Miami Heat latem zeszłego roku. James miał poprowadzić Cavaliers do mistrzostwa, ale po odpadnięciu w finale Konferencji Wschodniej dał do zrozumienia, że z tym zespołem więcej osiągnąć nie można i nie przedłużył umowy. Dla czekających na wielki sukces w zawodowym sporcie od 1964 roku, kiedy ekipa Browns triumfowała w lidze futbolu amerykańskiego NFL, fanów z Cleveland James stał się zdrajcą i wrogiem publicznym numer jeden. W powszechnej opinii do opuszczenia klubu, w którym występował od początku zawodowej kariery, skłoniły go wielkie pieniądze (96 mln dolarów za pięć lat gry) i nadzieja na łatwy sukces, gdyż trafił do drużyny z takimi gwiazdami, jak Chris Bosh i Dwyane Wade. Właściciel "Cavs" także nie krył niechęci do niego. Nazwał go m.in. bezdusznym samolubem i powiedział, że prędzej po tytuł sięgnie jego zespół, niż "samozwańczy król". Teraz przyznał, że to zdanie może brzmieć jak klątwa. Zadowolenia z rozstrzygnięcia tegorocznego finału nie krył także były kolega Jamesa z Cavaliers Mo Williams, który obecnie występuje w Los Angeles Clippers. "Triumf Dallas jest jak balsam. Mój ból jest już mniejszy" - oświadczył. Tymczasem LeBron James, uznawany za wielkiego przegranego finału i całego sezonu, stwierdził, że tłumy ludzi w całym kraju cieszących się z jego niepowodzenia nie robią na nim większego wrażenia. "Wszyscy, którzy cieszą się z mojego niepowodzenia obudzą się jutro rano, a ich życie będzie takie samo jak do tej pory. I ze mną będzie podobnie. Będę robił to, co uważam za stosowne i będę razem z rodziną prowadził szczęśliwe życie" - odparł filozoficznie James na pytanie, czy nie jest mu smutno, że wielu ludzi życzyło jemu oraz Heat porażki. W szóstym meczu finału James zdobył 21 punktów, z czego dziewięć w pierwszej kwarcie. Podobnie jak w poprzednich spotkaniach w decydujących momentach nie wziął na siebie ciężaru gry. "Grałem głównie dla kolegów z drużyny, chciałem wspólnie z nimi cieszyć się z mistrzostwa. Jeśli z jakiegoś powodu mi smutno, to dlatego, że im nie pomogłem, że ich zawiodłem. Opiniami ludzi z zewnątrz się nie przejmuję" - dodał James. "Ciężko pracuję, gram najlepiej jak potrafię i nie widzę powodów, by spuszczać głowę. Choć zabrakło największego sukcesu, to za mną wspaniały sezon. Ale dzięki porażce w finale zyskałem z kolei wielką motywację, by wrócić tu za rok i być jeszcze lepszym koszykarzem" - zaznaczył zawodnik Miami Heat.