Kto rozczarował najbardziej? Lista jest niestety długa. Dla wielu polskich fanów igrzyska zakończyły się po trzecim secie meczu naszych siatkarzy z Rosją. Ekipa Andrei Anastasiego miesiąc wcześniej wygrała Ligę Światową i do Londynu jechała w roli głównego faworyta do "złota". Na przystawkę, w świetnym stylu, "połknęła" wicemistrzów Europy - Włochów. Jednak zaskakująca porażka z Bułgarią wywołała pierwsze pytania o to, czy nasi siatkarze rzeczywiście są w olimpijskiej formie. Po planowych zwycięstwach z Argentyną i Wielką Brytanią przyszła szokująca porażka z Australią. "Biało-czerwoni" nie tylko stracili szansę na zajęcie 1. miejsca w grupie i uniknięcie mocnego rywala w ćwierćfinale, ale przede wszystkim pewność siebie. Zamiast walki o półfinał, oglądaliśmy już tylko lanie, jakie spuściła nam Rosja. "Jak mogłem nie zdobyć tu złotego medalu, przecież ta sztanga była taka lekka!" - rozpaczał Marcin Dołęga, nasz faworyt do "złota" w rywalizacji sztangistów do 105 kg. Tytuł olimpijski dał wynik 412 kg w dwuboju, a trzykrotny mistrz świata był przygotowany nawet na 430! Cóż z tego, skoro spalił trzy próby w rwaniu i to już przy 190 kg. "Tyle to wyrwać powinienem obudzony w środku nocy, po lekkiej rozgrzewce" - mówił załamany. Agnieszka Radwańska faworytką do złotego medalu nie była, ale jechała na igrzyska tuż po znakomitym występie na Wimbledonie, gdzie przegrała dopiero w finale. Dlatego porażka już w 1. rundzie olimpijskiego turnieju z Niemką Julią Goerges była sensacją. Wojciech Fibak określił ją nawet jako najbardziej bolesną w całej karierze Agnieszki. "Isia" błyskawicznie go skontrowała: "Przegrałam, zawiodłam, ale bez przesady. To jest sport! Nie jest to ani pierwsza, ani moja ostatnia porażka!". Niby racja, ale igrzyska to jednak nie to samo, co turniej w Montrealu czy innym Carlsbadzie... Ogromnym rozczarowaniem był start Pawła Fajdka. W ostatnich latach zrobił wielki postęp. W tym sezonie osiągał znakomite wyniki plasujące go w światowej czołówce. Miał walczyć o medal, a spalił się psychicznie i nie zaliczył ani jednej próby w eliminacjach. - Moc aż ze mnie parowała. Nie wiem co się stało - mówił załamany. Klęskę w Londynie poniósł Radosław Zawrotniak. Nasz szpadzista zakończył udział w igrzyskach już w 1. rundzie, choć przed wyjazdem zapowiadał walkę o medal. W starciu z Alexandre Bouzaidem reprezentującym Senegal zawiódł na całej linii przegrywając 9-15. Florecistka Sylwia Gruchała zapowiadała, że wraca do wielkiej formy sprzed sześciu lat i celuje w medal, a tymczasem w Londynie przegrała już pierwszą walkę w 1/16 finału z niżej notowaną Japonką Kanae Ikehatą. Nie powiodło się jej także w drużynie - Polki wysoko przegrały walkę o półfinał z Francuzkami. Po znakomitym poprzednim roku, duże nadzieje można było wiązać ze startem Konrada Czerniaka. Nasz srebrny medalista mistrzostw świata z Szanghaju w olimpijskim finale na 100 m stylem motylkowym zajął dopiero ósme miejsce. W dodatku ze słabym, jak na swoje możliwości wynikiem 52,05. Gdyby popłynął tak, jak na MŚ w Szanghaju (51,15), byłby mistrzem olimpijskim. Piotr Siemionowski był wśród naszych reprezentantów wymienionych wśród faworytów do medali nawet przez amerykański dziennik "USA Today". Nasz 24-letni kajakarz nie będzie miło wspominać olimpijskiego debiutu. Zaspał na starcie półfinałowego wyścigu w konkurencji K1 na 200 metrów i nawet nie awansował do finału. "Zawiodłem kibiców i samego siebie" - mówił rozgoryczony. Słabo spisali się nasi 800-metrowcy - Marcin Lewandowski i Adam Kszczot. Żaden z nich nie wywalczył nawet miejsca w finale, a na dodatek Lewandowski wszedł do półfinału dzięki dyskwalifikacji jednego z rywali. A przecież jeszcze dwa tygodnie przed igrzyskami Kszczot wygrał bieg na 800 m rozgrywany w Londynie w ramach Diamentowej Ligi uzyskując czas 1.44,60. Teraz biegł na szybszej bieżni Stadionu Olimpijskiego, a uzyskał tylko 1.45,34, co dało mu dopiero 12. miejsce. Nasza dwukrotna wicemistrzyni świata w soku o tyczce Monika Pyrek okazała się za słaba, aby awansować do olimpijskiego finału w swoim czwartym występie na igrzyskach. Do finału wskoczyła Anna Rogowska, ale jako jedyna nie zaliczyła w nim żadnej próby. Komentarz? "Przykro mi było patrzeć na konkurs skoku o tyczce z udziałem Ani Rogowskiej. Wolałbym tego nie oglądać" - ocenił trener Edward Szymczak. Mistrzyni świata i brązowa medalistka olimpijska z Aten nie była w optymalnej formie, na co nie bez wpływu były kontuzje. Jeszcze większą klapą zakończyły się starty innych naszych utytułowanych reprezentantów, których forma tuż przed igrzyskami nie dawała nawet cienia nadziei - Otyli Jędrzejczak i Pawła Wojciechowskiego. Po tylu wspaniałych startach polskiej pływaczki, przykro było patrzeć, jak odstaje od reszty stawki i to w półfinale 200 metrów stylem motylkowym. Do zwyciężczyni Liuyang Jiao straciła aż 7 sekund, a do 15. zawodniczki ponad 4 sekundy. Po katastrofalnym starcie w swojej koronnej konkurencji Otylia była załamana do tego stopnia, że zrezygnowała z udziału w sztafecie. Z kolei nasz jedyny złoty medalista ubiegłorocznych mistrzostw świata w lekkoatletyce ostatnio walczył z kontuzją i do Londynu pojechał nie tylko bez uzyskanego minimum olimpijskiego, ale przede wszystkim zupełnie bez formy. Efekt - spalił wszystkie trzy próby w eliminacjach na wysokości 5,35. Klęską zakończył się start naszej wioślarskiej czwórki wagi lekkiej bez sternika. Srebrni medaliści z Pekinu rozczarowali. Miłosz Bernatajtys, Łukasz Pawłowski, Paweł Rańda i Łukasz Siemion zapowiadali walkę o medal, a torze w Eton zajmowali ostatnie miejsca najpierw w kwalifikacjach, a potem w repasażach. Zawiedli także "Dominatorzy" - wioślarze z czwórki podwójnej: Adam Korol, Marek Kolbowicz, Michał Jeliński i Konrad Wasielewski. Nasi czterokrotni mistrzowie świata bronili złotego medalu z Pekinu, a w finale osiągnęli najgorszy czas.