Z Iwoną Guzowską (mistrzynią świata federacji GBU), biorącą obecnie udział w programie Polsatu "BAR", rozmawialiśmy po jej piątkowej zwycięskiej walce z Bułgarką Moniką Petrową. <A href="http://sport.interia.pl/gal?galId=4249&tytulGal=Iwona%20Guzowska%20mistrzynią%20świat">ZOBACZ SUPERGALERIĘ Z TEJ WALKI</a> - Gratulujemy zwycięstwa i kolejnego tytułu mistrza świata. Czy doszłaś już do siebie po walce? Czy normalnie funkcjonujesz? - Dziękuję za gratulacje. Szczerze mówiąc, mogłabym od razu po zejściu z ringu odbyć kolejną walkę. Pojedynek z Moniką Petrową nie kosztował mnie zbyt dużo wysiłku. Byłam bardzo dobrze przygotowana. Psychicznie też jest w porządku. Od pierwszej rundy czułam przewagę. Nie było to dla mnie zbytnio stresujące wyzwanie. Jak przed każdą walką, byłam oczywiście czujna. Nawet jeden przypadkowy cios mógł zadecydować o innym wyniku. Do pojedynku podeszłam z respektem i szacunkiem dla Petrowej. - Czy dałaś z siebie wszystko? Czy jednak oszczędzałaś siły wiedząc jaką strategię przyjęła Petrowa? - Wiele osób mogłoby mnie teraz zapytać i dziwić się dlaczego nie skończyłam tego pojedynku przed czasem. Celem każdej walki nie jest znokautowanie przeciwniczki i zrobienie jej krzywdy, tylko zdobycie jak największej liczby punktów i tytułu. - Jak oceniasz ostatnią walkę? - Dla mnie zwycięstwo było bezsprzeczne. Uratowało mnie to, że Monika przyjęła defensywny styl walki. Trochę ciężko się z nią walczyło, ponieważ cały czas uciekała i unikała mnie. W pierwszej rundzie, na przykład, chciała podjąć walkę i troszkę atakowała. Wszyscy jednak widzieli, czym to się dla niej skończyło - "knockdownem". Później stwierdziła z trenerem, że nie ma sensu mnie atakować. Znowu zaczęła walczyć po staremu i stosować uniki. Nie znajdowałam sensu, by za nią gonić, walka byłaby wtedy bardzo chaotyczna. Przyjęłam dość spokojną taktykę. Specjalnie nie wchodziłam w drugie tempo, bo Monika nastawiona była na defensywę, a w szoku mogłaby niepotrzebnie uderzyć. Ja konsekwentnie dążyłam do celu, który zresztą osiągnęłam. - Jak myślisz, czy Monika Petrowa ma jeszcze szanse na pas mistrzowski w swojej kategorii? - Jest młoda. Uważam, że jeśli nie zmieni stylu walki, to zbyt wysoko nie zajdzie. Jest jedna prosta zasada, jeżeli chce się wygrywać, trzeba o to walczyć. Nie rozumiem, jak można chcieć wygrać, a jednocześnie unikać walki. Petrowa ma dobre warunki, jest wysoka i ma bardzo długie ręce - zresztą pierwszy raz walczyłam z zawodniczką, która miała tak długie ręce. Radzę jej, żeby była jeszcze bardziej zdecydowana i nastawiła się raczej na atak, a nie na obronę. Ma szansę dużo zdziałać, bo jest fizycznie silna. - Czy wszystko w pojedynku z Petrową poszło po Twojej myśli? - Zawsze po walce zostaje jakiś niedosyt. Zawsze mam do siebie pretensje, że mogłam zrobić to lepiej, ale to jest bardzo dobra cecha. Świadczy o tym, że wielu rzeczy mogę się jeszcze nauczyć. Mam dużą świadomość swoich braków, mogę jeszcze ciągle dużo się uczyć, a i tak wiem, że doskonała nie będę. - Czyli to nie była twoja ostatnia walka ? - Nie wiem. Tego naprawdę nie wiem. Nie wiem co dalej będzie z moim boksem. Pojedynek z Petrową "zrodził się" podczas mojego uczestnictwa w "BARZE bez granic". Nie ukrywam, że to była kusząca propozycja. Co prawda rok temu postanowiłam, że odwieszam rękawice i kończę karierę, ale po raz kolejny okazało się, że "nigdy nie można mówić nigdy". - Czy uczestnictwo w reality - show pomogło ci w jakiś sposób w karierze? - Teraz spokojnie mogę powiedzieć, że tak. Gdybym nie podjęła decyzji o wejściu do programu, to do walki o mistrzostwo świata nigdy pewnie by nie doszło. Nie miałam pojęcia, że coś takiego się szykuje. Życie jednak tak się ułożyło, że po raz kolejny mogłam zrobić to, co kocham. Wiem, że zrobiłam to dobrze. - Nie żałujesz, że wybrałaś męski sport, bo boks niewątpliwie do takich się zalicza? - Czasem tego żałuję. Zwłaszcza w szatni, dwadzieścia minut przed walką. Wtedy jest tak ogromny stres, presja psychiczna i strach, że człowiek ma ochotę brać nogi za pas i wiać. Jednak kiedy już wychodzę z szatni, albo jak idę na trening, to wiem po co to robię. Nie należy również zapominać, że ogólnie odczucia związane z boksem są bardzo skrajne. Takiego stanu nie doświadcza się w normalnym życiu. Nawet trudno go opisać. Gdybym mogła cofnąć czas i ponownie podjąć decyzję o wyborze boksu zawodowego, bez zastanowienia zrobiłabym tak samo. - Miałaś jakieś poważne obrażenia po którejś z walk? - Tylko jakieś małe siniaki. Szczerze mówiąc, nawet klasycznie podbitego oka nigdy nie miałam. Nie miałam ani złamanego nosa, ani szczęki przesuniętej, ani łuków brwiowych porozcinanych. - To jak to robiłaś? - (śmiech) No tak, żeby zostać mistrzynią świata. To już mój trzeci tytuł, w trzeciej federacji. Świadczy to o tym, że serce i pracę, które włożyłam ten sport, dały efekty, o których mogliby pomarzyć wszyscy sportowcy. - Facetów interesuje, jak kobiety walczące w ringu chronią piersi. - Oooo, to jest bardzo tendencyjne pytanie. Dlaczego wszyscy zawsze pytają o piersi. Chyba nigdy dokładnie nie śledzą przebiegu walki. Ciosy zadaje się na dół, albo w głowę. Uderzenie w klatkę piersiową nie ma sensu. Dla mnie liczy się tylko czysta walka. Po co faulować i zadawać głupie ciosy, które i tak nic nie dają. - Porozmawiajmy teraz o innych bokserach. Najpierw trochę przewrotne pytanie. Czy możliwa jest walka miedzy tobą a Agnieszką Rylik? - Jeżeli Agnieszka zejdzie do wagi piórkowej, to tak. (śmiech) Dzieli nas cztery, albo pięć kategorii wagowych. Mówiąc serio, raczej nie ma na takiej możliwości, abyśmy kiedykolwiek zmierzyły się w ringu. - Jeden z naszych internatów dał pomysł, abyś walczyła z Michalczewskim. Co ty na to? - Nie, Absolutnie nie. Nie róbmy scen. Ja jestem kobietą i walczę z kobietami, a nie z mężczyznami. - A myślisz, że Andrzej Gołota jest najlepszym białym bokserem? - Gołota nie jest najlepszym białym bokserem. Predyspozycje ma co prawda wyśmienite, ale gorzej z jego psychiką. Być może na początku trafił na nieodpowiednich ludzi, którzy chcieli zrobić z niego coś więcej. Odnoszę wrażenie, że Andrzej jest po prostu bandytą, który w walce nie umie poradzić sobie ze stresem oraz z tym, że w ringu staje na przeciwko niego inny wojownik. On nie potrafi podjąć wyzwania. Dużo lepiej radzi sobie na ulicy. - Która twoja walka była najtrudniejsza? - Zawsze powtarzam, że była to walka z Marokanką o wejście do finału mistrzostw świata w kick-boxingu w Kijowie 1995 roku. Nigdy wcześniej, ani później nie walczyłam z taką nieuczciwą zawodniczką. Faulowała non-stop, gryzła, uderzała z głowy, kopała kolanem poniżej pasa. To był bardzo ciężki pojedynek. Musiałam uważać, żeby nie dać się ponieść emocjom i unikać kontuzji, która łatwo mogła mnie wtedy wyeliminować. - Czy powinno się propagować boks wśród młodych ludzi? - To jest bardzo trudny temat. Nie da się krótko i wyczerpująco odpowiedzieć na to pytanie. Nikt chyba nie zaprzeczy, że idea sportu jest wspaniała. Powoduje, że ludzie rozwijają się, poznają sami siebie oraz uczą się panować nad swoimi emocjami. Do tego smakują ciężkiej pracy, którą później potrafią również docenić. Ale teraz nasuwa się pytanie, czy właśnie boks jest do tego odpowiedni? To jest sport brutalny, ale taki, w którym dokładnie widać walkę fair. Dwoje ludzi staje naprzeciwko siebie i bezpośrednio walczy o zwycięstwo. To jest piękne. - Jakie zatem trzeba mieć predyspozycje aby boksować? - Wytrenować można bardzo dużo rzeczy. Jest natomiast wiele takich elementów, jak na przykład dynamika, szybkość i koordynacja ruchowa, które lepiej mieć we krwi. Bardzo ważne są też mocna psychika, twardy charakter, nieugięta wola i dążenie do celu. Trzeba posiadać też otwarty umysł. Wychodząc do ringu nie można czuć żadnej agresji. Trzeba szanować swojego przeciwnika, trzeba umieć rozumieć siebie. Ktoś, kto tego nie pojmie, będzie miał problemy z trenowaniem boksu. Do walki trzeba mieć serce. - Czy boks, to jest twoje hobby, czy twój zawód? Jakie masz pasje oprócz boksu? - Mam wspaniałą rodzinę. Boks trudno nazwać moim hobby. Moja pasja to jeździectwo. Boks jest dla mnie bardziej pracą, ale pracą, którą kocham i się nią pasjonuję. Dodam, że ciągle szukam czegoś nowego. Poznaje to, czego nie znam. Poza tym z mężem prowadzimy firmę. - No właśnie, podobno prowadzicie szkołę samoobrony. - To jakiś mit! Zajęcia z samoobrony prowadzę dla kilku koleżanek. To wszystko. Chciałabym zdementować tę informację. Z mężem prowadzimy agencję promocyjną. Organizujemy imprezy, w ramach programu mojego autorstwa "Równy start". Celem, jest pomoc dzieciom posiadającym ogromny talent w muzyce, językach obcych, sporcie i nauce. Pomagamy tym dzieciom, których rodziców nie stać na rozwijanie umiejętności i zdolności swoich pociech, bo na przykład nie mają do tego warunków, albo pieniędzy. Pomagają nam aktorzy, sportowcy i artyści, za co jestem im bardzo zobowiązana. Będę to robiła nadal, mam mnóstwo pomysłów. Prowadzę również wykłady i szkolenia na temat psychologii walki z konkurencją, nawet tą nieuczciwą, a także o znajdowaniu siebie w życiu i w pracy. - Czy boks, boks w wydaniu kobiet, to duże pieniądze. Czy na tym da się zarobić duże pieniądze? - Absolutnie nie. Wiele osób myśli, że to jest tak jak z męskim boksem, że wygrywa się fortuny. Tego nie da się w ogóle porównać. Bokserzy zarabiają dużo więcej. Tak na marginesie, pieniądze nigdy nie były celem moich walk. Jeśli przyjdzie taki moment, w co wątpię, że będę walczyła patrząc przez pryzmat pieniędzy, znaczyć to będzie, że już nigdy nie powinnam wchodzić do ringu, bo po prostu przegram. Walka dla pieniędzy nie ma dla mnie sensu. Pieniądze są oczywiście dobrą nagrodą, za dobrze wykonana pracę i zawsze cieszę się z każdej zarobionej złotówki, ale trzeba rozsądnie do tego podchodzić. Pamiętam, że za pierwszą wygraną walkę w mistrzostwach Europy dostałam siedem tysięcy złotych i cieszyłam się, że mogłam za to kupić pralkę automatyczną. Myślałam wówczas, że złapałam pana Boga za nogi. Zresztą później na boksie i tak się nie dorobiłam. Wiem, że ludzie myślą, że kobiety w boksie zarabiają gigantyczne pieniądze, ale tak nie jest. - Jak zareagujesz, jeśli pewnego dnia twój syn przyjdzie do ciebie i powie "mamo będę bokserem, od dzisiaj zaczynam treningi"? - Wiem, że mój syn tego nie powie. Wojtek ma 11 lat, jest zapalonym skatem. Sport ma oczywiście we krwi, do tego jest uparty, zawzięty i zdolny ruchowo, ale on woli deskorolkę, rower i sporty ekstremalne. Dzięki Bogu nie interesuje się boksem. - A jednak nie chciałabyś, żeby poszedł w Twoje ślady? - Bo to jest ciężki sport i wielu mężczyzn traci przy tym zdrowie. Boks w męskim wydaniu jest inny, tam są na przykład mocniejsze ciosy. Nie chciałbym jako matka, żeby mojego syna ktoś bił po gębie. Chociaż wierzę, że to on zawsze by wygrywał. - Dziękujemy za rozmowę. Życzymy dalszych sukcesów i zdobycia jednak kolejnych tytułów mistrza świata. Rozmawiał: Hubert Ozimina