- Był okres w sportowej karierze, kiedy noszono go na rękach, ale nigdy nie zauważyłem aby woda sodowa uderzyła mu do głowy. Staszek Królak był wybitnym kolarzem i normalnym, serdecznym i towarzyskim człowiekiem. Chętnie spotykał się z młodzieżą - powiedział Walkiewicz, który od 1996 roku jest szefem PZKol. O Królaku zrobiło się głośno w 1956 roku, kiedy jako pierwszy Polak zwyciężył w legendarnym Wyścigu Pokoju. - Mając kilkanaście lat oglądałem jego występy z trybun Stadionu Dziesięciolecia. Staszek był nieco starszy ode mnie (urodził się w 1931 roku - PAP), ale jestem z jego pokolenia, z tej samej gliny. Był dla nas wielką postacią, a wygrywając Wyścig Pokoju znalazł się na ustach całej Polski. Triumf w imprezie cieszącej się wówczas wielkim zainteresowaniem, oznaczający pokonanie drużyn radzieckiej i niemieckiej był w latach powojennych bardzo ważny dla osób pasjonujących się kolarstwem, a jednocześnie pamiętających wojnę - przyznał Walkiewicz, który od niespełna trzech miesięcy pełni również funkcję prezydenta Europejskiej Unii Kolarskiej (UEC). Wybór dokonany został podczas marcowych mistrzostw świata na torze w Pruszkowie. Jednym z gości tych zawodów był Królak. - Wspólnie z Henrykiem Łasakiem wychował się w miejscowości Las, będącej teraz częścią Warszawy. Z tym miastem związany był przez całe życie. Pracował jako trener w wielu klubach, potem zajął się biznesem, otworzył np. sklep rowerowy na Grochowie. Ciągle miał kontakt ze swoją dyscypliną sportową, uczestniczył w różnych spotkaniach. - Tak się złożyło, że w sobotę uczestniczyłem w Nałęczowie w odsłonięciu pamiątkowych tablic wspaniałych kolarzy - Królaka, Stanisława Szozdy, Zenona Jaskuły i Janusza Kierzkowskiego. Na uroczystość jechała córka Staszka Królaka, ale musiała zawrócić, kiedy dowiedziała się, że z ojcem jest bardzo źle. Nie przypuszczałem, że następnego dnia umrze. Pozostanie w pamięci jako symboliczna postać określonego czasu - dodał Walkiewicz, w przeszłości szef wyszkolenia PZKol. i trener reprezentacji Polski, Meksyku czy Brazylii.