Jak pan ocenia kończącą się w maju czteroletnią kadencję? Zdzisław Ingielewicz: Trochę pary poszło niestety w gwizdek. Dużo czasu zmarnowaliśmy na walkę z częścią działaczy wierzących w cuda i tłumaczenie im, że bez ciężkiej pracy nie ma szans na sukcesy. Związek hokeja na lodzie w sensie organizacyjnym funkcjonuje dobrze. Wszyscy wiedzą co mają robić, za co odpowiadają. Nie mamy żadnych zaległości, kolejny rok skończyliśmy z dodatnim wynikiem finansowym. Jesteśmy szanowani w międzynarodowym środowisku; zbliżające się mistrzostwa świata w Krynicy-Zdroju będą drugimi seniorskimi zawodami tej rangi w Polsce za mojej kadencji, do tego dochodzą trzy imprezy juniorskie rangi mistrzostw świata. Jednak mimo to już wcześniej ogłosił pan, że nie zamierza ubiegać się o reelekcję. Rozważa pan zmianę zdania? Jestem poważnym człowiekiem i nie rzucam słów na wiatr. Uważam, że kierowanie organizacją przypomina sztafetę. Dałem mocną zmianę i chętnie przekażę pałeczkę następcy, który będzie kontynuował zapoczątkowany proces. Natomiast jeśli nie pojawi się żaden kandydat, albo uważałbym go za skrajnie nieodpowiednią osobą, to być może będę musiał zrewidować swój pogląd. Przyznaję też, że jest grupa działaczy, która namawia mnie na zmianę zdania. Kibiców od funkcjonowania związku bardziej jednak interesują wyniki sportowe. A te są dalekie od oczekiwań kibiców. Tu są drobne sukcesy, jak chociażby wyniki reprezentacji kobiet czy juniorów. Moim zdaniem, nawet gdyby w związku pojawiły się nagle olbrzymie pieniądze, to nie będziemy w stanie szybko zapewnić sukcesów. Pod względem organizacyjnym kadrowicze mają wszystko czego potrzebują - odpowiedni transport, noclegi, żywienie czy opiekę zdrowotną. Problemem jest słaba jakość szkolenia w klubach. To właśnie one odpowiadają za przygotowanie hokeistów do sezonu, a kiedy przy okazji zgrupowania w sierpniu robimy zawodnikom testy wydolnościowe, to na ogół z ponad dwudziestu w normie łapie się zaledwie trzech. Kto za to odpowiada? PZHL? Trener kadry? Niestety nie brakuje "nawiedzonych" działaczy w klubach, których nie interesuje organiczna praca, żmudne, niedające szybkiego zysku szkolenie młodzieży. Dla nich najważniejszy jest szybki sukces. Nie uważa pan chyba jednak, że związek jest zupełnie bezradny? Oczywiście, że nie. Przygotowaliśmy stosowną strategię. Opiera się ona na trzech filarach. Po pierwsze, skoro zawodzi przygotowanie w klubach, należy wydłużyć szkolenie centralne. Nota bene największe sukcesy polska reprezentacja odnosiła, gdy zgrupowania trwały ok. 120 dni w roku. Po drugie, bardzo pomocna byłaby naturalizacja trzech słowackich obrońców. W tej formacji mamy największe braki. Po trzecie, chcielibyśmy stworzyć system motywacyjny dla kadrowiczów, którego fundatorami mieli by być sponsorzy. Nie obawia się pan, że naturalizacja wywołałaby kontrowersje, jak w przypadku reprezentacji w piłce nożnej? Jestem świadom istnienia różnych opinii w tej kwestii. Ja jednak nie patrzę na to z pozycji ideologicznej. Przede wszystkim zgodnie z przepisami Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie, aby bronić biało-czerwonych barw zawodnik musiałby wcześniej przez minimum dwa sezony grać w polskiej lidze. Właśnie z tego powodu praktycznie nie ma szans na występy w kadrze urodzonego w Zabrzu i grającego w lidze NHL Wojtka Wolskiego. My nie będziemy więc jeździć po świecie w poszukiwaniu hokeistów, którzy nawet nie mówią po polsku, by dać im obywatelstwo. Mówimy o osobach od lat grających w naszej lidze (Miroslav Zatko od 2006, Zoltan Kubat od 2007 roku), mających tu żony czy dziewczyny, znających język polski i autentycznie chcących występować w reprezentacji Polski. Naturalizacja to metoda doraźna, a na niektóre kluby w kwestii szkolenia młodzieży, jak pan przyznał, trudno liczyć. Mamy więc szansę sami dochować się lepszych hokeistów? W trakcie mojej kadencji zwiększyliśmy ilość ośrodków szkolenia młodzieży z czterech do siedmiu. Ilość zawodników wzrosła z poziomu poniżej 2200 do blisko 3200. Dla młodych, zdolnych hokeistów dobrym rozwiązaniem jest powtórzenie drogi Mariusza Czerkawskiego, który w wieku 19 lat wyjechał do Szwecji. Niestety nie brakuje takich, którzy wolą zostać w Polsce i zadowalać się statusem lokalnej gwiazdy niż podjąć się takiego wyzwania. Nie myślą o przyszłości, a wyjście w świat z polskiej ligi w wieku seniorskim jest już niezwykle trudne. Przykładem dla nich, choć z innej dyscypliny, powinien być Wojciech Szczęsny. On jest wzorcem tego jak młody, utalentowany człowiek, dzięki odważnym decyzjom i ciężkiej pracy odnosi sukces.