- Byłem do tej pory otwarty na wszelkie propozycje, na przykład na to, żeby klub spłacał moje pieniądze w ratach. Niestety, jestem traktowany przez działaczy Polonii jak wycieraczka, okłamywany i zwodzony. Dość już tego! Przekazałem sprawę do prawnika, który podejmie odpowiednie działania - mówi "Radza". Zawodnik podkreśla, że nie chciał działać na szkodę swego byłego klubu, który otrzymał warunkową licencję na grę w ekstraklasie. - Ostatni raz pieniądze w Bytomiu zobaczyłem na przełomie marca i kwietnia, ale to były środki przekazane nam przez miasto. Polonia nie płaciła mi w sumie chyba od listopada tamtego roku! Nie upominałem się, wiedziałem jak trudna jest sytuacja klubu. Nie chciałem komplikować spraw związanych z licencją. Jednak nie mogę pogodzić się z takim traktowaniem. Słyszę od działaczy, że zadzwonią do mnie za kilka dni, a nie dzwonią, a potem nie odbierają już telefonów. Kłamią w żywe oczy, gdy do nich przyjeżdżam. Słyszałem, że wypłacili po 50 procent zaległości wobec innych, ale ja ciągle jestem pomijany. Chciałem załatwić to jak człowiek, ale z nimi się nie da. Teraz nie ma mowy już o jakiś rozmowach. Albo wypłacają natychmiast całą sumę, albo idę do sądu! Nie domagam się odsetek, choć przecież mógłbym. Chcę tylko moje ciężko zarobione pieniądze. Ile tego? Dla mnie to dużo! - irytuje się Radzewicz. - Nie znam dokładnie tej sprawy, ale zapewniam, że zaległości wobec Marcina Radzewicza zostaną uregulowane, jeżeli już nie zostały - tłumaczy się wiceprezes Polonii Andrzej Izydorczyk.