- Myślałem, że trzeba będzie rzucić ponad 80 metrów - powiedział tuż po konkursie Polak, który uległ dwóm Białorusinom - Iwanowi Tichonowi (83,89 m - rekord mistrzostw) i Wadimowi Dewiatowskiemu (82,60). Konkurs rzutu młotem rozpoczął się tuż po trwającej niemal od samego rana ulewie, a wiadomo, że Szymon nie lubi takich warunków. - Cieszę się, że przestało padać, bo chyba żaden z lekkoatletów nie lubi startować w deszczu, a już szczególnie młociarze - wyjaśnił Ziółkowski, który już po pierwszej serii rzutem na 78,27 m wskoczył do pierwszej trójki i tylko na chwilę stracił brązowy medal, gdy w II serii Niemiec Markus Esser zdołał uzyskać 79,11. Odpowiedź Szymona była natychmiastowa (79,35 - najlepszy wynik w sezonie), ale to wcale nie oznacza, że już do końca konkursu mogliśmy być spokojni o jego końcowe wyniki. Klasą dla siebie byli obaj Białorusini, co zresztą przyznał Ziółkowski. - Nie było żadnych wątpliwości - stwierdził, dodając: - Zwyciężyła szkoła białoruska (Szymona też prowadzi trener z tego kraju - przyp. red.). Niesamowity aplauz wzbudził, co zrozumiałe, występ Olli-Pekki Karjalainena. Przy każdym jego rzucie powiewały fińskie flagi. Ostatecznie jednak reprezentant gospodarzy zajął piąte miejsce (78,77), a nam truchlało serce za każdym razem gdy do koła wchodził wspomniany Esser. - Gonił mnie, gonił, ale na szczęście nie dogonił - powiedział później Ziółkowski. Gdy ostatni rzut Essera okazał się spalony, stało się jasne, że zdobyliśmy pierwszy medal na helsińskiej imprezie. - Przyczółek został zdobyty. Tego nam było trzeba - powiedział oglądający konkurs wraz z wysłannikiem INTERIA.PL Robert Korzeniowski, któremu na trybunach towarzyszyła małżonka oraz 13-miesięczna córeczka. Witold Cebulewski, Helsinki <A href="http://helsinki.interia.pl/czat?cid=1468">Redakcje sportowe TVP1 oraz INTERIA.PL zapraszają we wtorek na czata z Szymonem Ziółkowskim!</a>