Po nieudanej współpracy z Białorusinem Piotrem Zajcewem mistrz świata z Edmonton nawiązał współpracę ze swoim niedawnym kolegą z rzutni Krzysztofem Kaliszewskim. Zmieniły się nie tylko przyzwyczajenia żywieniowe, ale także sposób przygotowania do sezonu. "Od dawna chciałem schudnąć i w końcu się zmobilizowałem. Nie wiem, czy to będzie miało wpływ na wyniki. Jak na razie widać, że nie jest najlepiej, ale mam nadzieję, iż to minie i moc wróci" - skomentował Ziółkowski, który w pierwszym tegorocznym starcie osiągnął wynik 73,49, prawie o dziesięć metrów bliżej od rekordu życiowego (83,38). Jak podkreślił "teraz trenuję znacznie lżej niż to było z Zajcewem. Trzeba było to zmienić, bo więcej się już po prostu nie dało, dlatego zdaję sobie sprawę z tego, że ten sezon może być różny, ale jestem jeszcze optymistą, jeszcze może być dobrze". Co należy zmienić? "Przede wszystkim nie podoba mi się mój sposób w jaki rzucam. Cała ekspresja w kole - rewelacja, wizerunek - super, tylko odległość nie ta. Na razie podchodzę jednak ze spokojem do tego. Mamy początek maja i nie ma się czym ani podniecać, ani przerażać. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jeszcze może być różnie i tak było. Do mistrzostw świata jest jednak jeszcze kupa czasu i wiele można zrobić" - uspokajał. Obecnie najwyższą formę pokazuje wicemistrz olimpijski z Pekinu Węgier Krisztian Pars, który w sobotnim mityngu "Ku czci Kamili Skolimowskiej" w Warszawie rzucił 80,52 m. "Gdyby teraz odbywały się mistrzostwa świata, to pewnie wygrałby je Pars, który pokazał, że jest świetnie dysponowany. Mamy jednak dopiero początek maja, a zawody w Berlinie są za ponad trzy miesiące. Do tego czasu mogą przejść trzy tajfuny, dwie trąby powietrzne, a jak przyjdzie jeszcze świńska grypa, to wszystko może się zmienić" - zakończył Ziółkowski. Kolejne starty brązowy medalista mistrzostw świata z Helsinek planuje w Brazylii. Pierwszy z trzech występów odbędzie się 17 maja w Rio de Janeiro.