Artur Gac: Kiedyś chyba tylko dziennikarze robili research o swoich rozmówcach, a na twoim przykładzie widzę, że sportowcy zaczynają sprawdzać dziennikarzy. Paulina Paszek, medalistka IO w K-4 500 m i K-2 500 m: - Przepraszam, ale to dlatego, że nie tak dawno miałam tak bardzo niefajny przypadek. Dlatego postanowiłam sobie, że sprawdzę, z kim rozmawiam (uśmiech). Z dziennikarzem z Polski? - Tak, to była nieprzyjemna sytuacja. Została wyjaśniona, ale to, co zrobił, bardzo podniosło mi ciśnienie. Zachował się skrajnie nieprofesjonalnie, ja z tym człowiekiem już nie będę rozmawiała. Niestety przez to stało się tak, że w stosunku do innych osób jestem nastawiona ostrożnie. Odświeżyłem sobie rozmowę, którą odbyliśmy tuż po tym, jak wywalczyłaś drugi medal olimpijski w Paryżu. We wstępie umieściłem te twoje słowa: "Jestem bardzo wdzięczna, że mogłam tę drogę, tę przygodę ze sportem, zacząć w Polsce, w Czechowicach-Dziedzicach. Później poszłam do SMS Wałcz i w ogóle sobie nie pomyślałam, że kiedyś przyjdzie mi zmienić barwy kraju. Wielu ludzi sprawiło, że jestem tutaj na tej drodze, także Ministerstwo Sportu, ludzie z Katowic. Jezu, tak dużo ludzi, że ja naprawdę przepraszam, jeśli kogoś pominę, ale jeśli ktoś wie, że nawet jednym dobrym słowem coś dla mnie zrobił i pomógł, to niech wie, że dzisiaj to jest nie tylko mój medal, to nasz wspólny sukces. Więc Polsko, ja Was kocham!" - (długi śmiech) Co to były za emocje. Byłam wtedy w takim stanie, jakbym znalazła się w innym wymiarze. Choć mówiłaś to w emocjach, mam wrażenie, że piękniej nie dałoby się powiedzieć. - No nie. Zgadzasz się w pełni z tym, co wtedy wyartykułowałaś? - Tak, wszystko by pozostało. A na ile zmieniło się twoje życie po życiowym sukcesie w Paryżu? - Szczerze mówiąc myślałam, że zmieni się bardziej po igrzyskach. Mamy pewne wyobrażenie, że zrealizujemy swoje marzenie i po tym całe życie się zmieni. A tak naprawdę ono aż tak bardzo się nie zmieniło. Wiele też pewnie zależy od tego, jaką drogę przeszliśmy do tego miejsca... Co było w tych marzeniach, gdy wizualizowałaś sobie, jak bardzo życie może wywrócić się do góry nogami? - Myślałam, że jakoś inaczej będę się czuła. Sądziłam, że mocniej to we mnie uderzy, iż spełniłam marzenie i mam dwa medale olimpijskie. Przez chwilę to było nie wiadomo jakie uczucie i towarzyszyły temu wzniosłe emocje, a później nastąpiła pewnego rodzaju ulga, czyli wewnętrzne szczęście, ale to minęło. Wprawdzie zdarza się tak, że nieraz wstaję i jeszcze nie dowierzam, że to się stało, ale mojego życia to nie wywróciło do góry nogami. A nie myślałaś sobie tak, że sukces przełoży się na to, iż sponsorzy i reklamodawcy będą - mówiąc kolokwialnie - walili drzwiami i oknami? - To też, a tak wcale nie jest. Wręcz jest tak, że wraz z tym, jak rozpoczyna się nowy sezon, trzeba wszystko wypracować znów od początku. W pewnym sensie zaczynam od nowa. Znów będę musiała udowodnić, że reprezentuję określony poziom, bo tamto to już historia. To bardzo wymowne, co powiedziałaś. - Niejako człowiek zderza się ze ścianą. Myślałam, że wszystko poświęcę pod igrzyska, wiele rzeczy odłożyłam na bok, bo najważniejszy był sukces w Paryżu. I sądziłam, że jak to zrobię, łatwiej będzie ogarnąć sponsorów lub przyjdą sami, a tu ściana, bo wcale tak nie jest. Trzeba rozpocząć kolejną drogę, znów pełną poświęceń, by zapracować na następne wyniki. Owszem, liczyłam że więcej do mnie przyjdzie, a właśnie muszę robić to samo, co wcześniej. Nic nie toczy się samo, na fali niedawnego sukcesu, tylko wciąż pracuję, by było mi lepiej. Muszę się jeszcze nauczyć, jak lepiej wykorzystać fakt posiadania medali, aby stać się atrakcyjniejszą dla sponsorów. Na razie nikt, sam z siebie, się na mnie nie rzucił. Była mistrzynią jako reprezentantka Polski. Zmieniła barwy. I teraz zdobyła medal dla Niemiec W najśmielszych marzeniach myślałaś sobie, że może na ciebie spaść wręcz taki strumień pieniędzy, iż będziesz miała kłopot, ale bogactwa? - Aż tak sobie tego nie wyobrażałam. Wiedziałam, jakie są realia w sporcie, w którym uczestniczę. Poza tym aż tak o tym nie myślałam, skupiałem się na celu wynikowym, który sobie wyznaczyłam. Wszystko działo się krok po kroku, a na końcu w Paryżu powiedziałam sobie, że warto na torze chłonąć każdą kolejną minutę, która może być niepowtarzalna. Po zdobyciu medali pozwoliłaś sobie w Paryżu na chwilę szaleństwa? - Szczerze, to nie. Tam było tyle emocji, że nie przyszło mi do głowy nic wystrzałowego. Poszliśmy po prostu na imprezę, wcześniej mieliśmy takie a’la party w niemieckim domu. A ponadto spędziłam czas z przyjaciółmi, co było bardzo fajne. Ogólnie działo się bardzo wiele wokół tego medalu, a tak naprawdę już po kilku dniach wróciłam do domu, po czym mieliśmy kolejne zawody. A to, że później zderzyłam się ze ścianą, być może sprawiło, że człowiek nauczy się jeszcze więcej pokory i cierpliwości. W moim przypadku sukces nie dał wiele, dopiero trzeba spróbować go wykorzystać. To trochę, jak generalnie w życiu w cyklu sportowym. Zdobywasz sukces, ale z myślą o kolejnym znów trzeba zakasać rękawy i przed kolejnym sezonem ponownie wykonać katorżniczą pracę. - Zgadza się, tak samo od strony finansowej znów buduję swoje zaplecze. Sama myślałam, że odetchnę i poczuję, że jest lżej, ale nic takiego nie ma miejsca. To jest ta jedna rzecz, z którą trochę boleśnie się zderzyłam. Jakie nagrody odebrałaś w Niemczech za dwa medale? Myślę tu o jednorazowym, dużym bonusie lub stałym stypendium. - Może też dlatego nie odczułam tak bardzo tego sukcesu, że finansowanie sportu wyczynowego w Niemczech wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce. Tego typu realia są totalnie inne. A mówiąc konkretnie na swoim przypadku? - Zaczęłabym od tego, że w Niemczech nie ma czegoś takiego, jak ministerstwo sportu. W związku z tym zupełnie inaczej wygląda nasze finansowanie. Zresztą było to szeroko poruszone w mediach przez licznych sportowców po igrzyskach w Paryżu. Pokazywali, że zdobyli złote medale olimpijskie i co teraz z tego mają? W Niemczech za wiele z tego nie masz. Dostajesz jednorazową nagrodę z państwa, tylko za jeden medal, choćbyś zdobył ich więcej. I koniec. Nie ma też czegoś takiego, że po przywiezieniu z Francji medalu otrzymujesz na przykład przez dwa lata ekstra stypendium. Nagrodę finansową za dwa medale dostałaś w jakiej wysokości? - 15 tysięcy euro. Jednak pamiętaj, że musisz odjąć od tego sporo z tytułu podatku. Czyli ile zostało ci na czysto? - Połowa, 7,5 tysiąca euro. Z kolei mistrzowie olimpijscy otrzymali nieznacznie więcej, bo 20 tys. euro, więc na rękę 10 tys. euro. I tyle? - Od swojego landowego związku, w którym jestem zrzeszona, jednorazowo dostałam 4 tysięcy euro. I to wszystko z nagród. Nie masz żadnego kolejnego stypendium, tylko to podstawowe, coś jak pomoc sportowa, które miesięcznie wynosi 800 euro. Musiałam sobie to trochę poukładać w głowie, że człowiek nie uprawia tego sportu dla pieniędzy. Choć wiadomo, że na pewnym poziomie chciałoby się od tej zabawy w sport na najwyższym poziomie też coś mieć. I chyba nie mówię nic niestosownego, bo bardzo dużo i ciężko na to pracujemy, a sport jest naszym zawodem. Gdyby twoje medale z Paryża, czyli srebrny i brązowy, przenieść na polski grunt, to z PKOl-u otrzymałabyś dwie nagrody finansowe: 200 tys. złotych plus 150 tys. złotych, a do tego diament, obraz i voucher na wakacje. - No właśnie, nieporównywalne pieniądze. Do tego w Polsce, jeśli byłeś w finale olimpijskim, masz konkretne stypendium przez rok lub dwa (obowiązuje przez 18 miesięcy, zaczyna się od 8. miejsca, za które otrzymuje się 7 tys. zł brutto, a im wyżej tym kwota rośnie - przyp. AG). Natomiast w Niemczech, za miejsce w ścisłym finale, nie masz takiego dodatkowego stypendium. Dlatego sportowcy zaczęli głośno podnosić ten temat, bo za zdobywanymi medalami nie idzie wartość finansowa. Nagłaśnianie tej sprawy może przynieść efekt. Po pierwsze są plany, by na wstępie powołać ministerstwo sportu. Czyli, krótko mówiąc, w Polsce pod tym względem jest teraz lepiej niż w Niemczech. - Jest inaczej, są inne warunki, ale nie zmieniłabym miejsca, w którym jestem, ani również nie chciałabym cofnąć czasu. To, co mówię, nie jest narzekaniem, tylko odpowiedzią na zadane pytania. Przywołam jeszcze jedną twoją wypowiedź z tamtego wywiadu, gdy padło pytanie, czy to są medale, można powiedzieć, polsko-niemieckie. Oto, jak odpowiedziałaś: "Na pewno tak. Zaczęłam w Polsce, a tutaj doszlifowali mnie i uwierzyli. Jestem im też bardzo wdzięczna, bo trafiłam na bardzo dobrych, kochanych ludzi, którzy mnie po prostu przyjęli i wzięli jako swoją". - W sumie czemu nie, choć dziś bardziej powiedziałabym, że to są moje medale. Swoją pracą, samozaparciem, determinacją, motywacją i wiarą w siebie doszłam do tego. Więc, w tym sensie, to są medale moje, ale zdobyte dzięki ludziom, których spotkałam na swojej drodze, począwszy od treningów w Polsce, przez pracę wykonaną w Niemczech. I z ich pomocą zwieńczyłam to podwójnym podium w Paryżu. Dodałaś wtedy, że pewnie hejt się poleje i będziesz musiała się z nim zmierzyć. Czy istotnie spotkałaś się z taką rzeczywistością? - Powiem szczerze, że odpuściłam sobie zbyt dokładne oglądanie social mediów, nie czytałam wiadomości. Do dzisiaj wielu osobom nie odpisałam, za co przepraszam, ale nie chciałam, by między miłymi zdaniami natrafiać ewentualnie na te przykre. Dzięki temu nie wychwyciłam nic takiego, co mogłoby mnie zaboleć. Natomiast, przyznam ci, że przejrzałam kilka polskich portali i widziałam, jak ludzie kłócili się ze sobą w komentarzach. Jednak z tego bardziej się śmiałam, podchodząc z mega dystansem. Czyli, krótko mówiąc, jedni byli za "polską Pauliną", a drudzy przeciwko? - Dokładnie tak. Jednak, serio, mocno się z tego śmiałam. Część mnie broniła, a inni krytykowali. Wiesz, są tacy ludzie, który po prostu nie potrafią sobie wyobrazić takiej perspektywy, iż dziewczyna, która wciąż jest Polką i to się nie zmieni, startuje w innych barwach. W pewnym momencie nawet sobie pomyślałam: "a wiecie co? Nawet was rozumiem, że nie potraficie wczuć się w moje położenie. Ale jeśli piszecie, że zdradziłam nasz kraj, to już nie jest prawdą". W każdym razie kiedyś sama bym sobie takiego scenariusza nie wyobraziła, więc co dopiero wymagać od wszystkich innych, by wykazali się zrozumieniem. Zakładam, że niektórzy pewnie nigdy mi tego nie wybaczą, ale mnie to nie rusza. Zwłaszcza, że gdybym miała oszacować, to pewnie z 95 procent reakcji, jakie do mnie docierają, są miłe i sympatyczne. Ludzie cieszą się, co zresztą było piękne na trybunach w Paryżu, gdy Polacy ściskali się z Niemcami. Był to dowód na to, że sport potrafi chyba bardziej łączyć niż dzielić. I tak powinno być w moim wymarzonym świecie, by wszyscy ludzie potrafili dobrze ze sobą żyć i czuli jedność. Wiadomo, że mamy różnice kulturowe i inną przeszłość, ale idealnie by było, gdyby wszystko zmierzało, tak jak w mojej polsko-niemieckiej osadzie, do współdziałania. Czy rzeczywiście jest prawdą, że dostałaś pracę w niemieckim ministerstwie? - (śmiech) I jednak doszliśmy do tego, co tak rozzłościło mnie u tamtego dziennikarza. Sama byłam zaskoczona, gdy mama przysłała mi moje wypowiedzi, jakobym dostała pracę w urzędzie. "Właśnie otrzymałam pracę w ministerstwie" - takie słowa zostały zacytowane. - A prawda jest taka, że sprawy zmierzały w tym kierunku, ale to w ogóle się nie dokonało. Podobnie jak wielu sportowców w Niemczech, którzy często mają zatrudnienie w jednostkach mundurowych lub w urzędach, ja także chciałam mieć pracę ze stałą pensją. Z kolei Hanower, w okolicach którego jest wiele większych firm, stwarza też inne możliwości. I jest coś takiego, jak sportowe miejsce pracy, ale nie mylmy go z fikcyjnymi etatami, jak w dawnych czasach w Polsce, bo tutaj trzeba wykonywać obowiązki. Dużo działo się po igrzyskach, pod ministerstwo faktycznie były przymiarki, lecz byłoby to zbyt skomplikowane w łączeniu ze sportem. Finalnie znalazłam zatrudnienie w Rossmannie, który zawarł kooperację z naszym landowym związkiem sportowym. Wszystko jest dla mnie trochę nowe, ale jak nie mam treningów i nie wyjeżdżam na obozy, to wtedy melduję się w pracy. Za mną trzymiesięczna praktyka w biurze. Nic się nie zmienia, jeśli chodzi o twoją partnerkę w kajaku i nadal będzie nią Jule Hake? - Tak, pozostajemy w duecie. Za nami już pierwsze eliminacyjne starty, Jule wygrała, z kolei ja byłam druga, więc wciąż jesteśmy najlepszą dwójką w kadrze kobiet. Jest rok poolimpijski, więc być może będziemy trochę testować, próbować i sprawdzać, bo jest na to czas, czego za wiele nie było przed Paryżem. Rozmawiamy podczas waszego pobytu w Wałczu. Jesteście już w mocniejszym reżimie treningowym? - Tak jest, szykujemy formę do inauguracji Pucharu Świata, natomiast najważniejsze w tym roku oczywiście będą mistrzostwa świata w Mediolanie. Jednak nie ukrywam, że także bardzo cieszę się na Puchar Świata u nas, w Poznaniu. Jako dwukrotna medalistka olimpijska, z myślą o MŚ nie patrzysz absolutnie niżej niż na podium? - Oczywiście. Warto mieć wysokie cele, żeby wiedzieć, po co się to robi i tak ciężko pracuje. A jak celujemy, to w najwyższe miejsca. Niemniej jest potrzebna pokora, bo jak już powiedziałam, co z tego, że jestem medalistą olimpijską, jak teraz wszystko zaczyna się od nowa. Otwieramy nową, czystą kartę, ale ambicji i chęci ani trochę mi nie brakuje. Znów chcę się dobrze bawić, bo sport ma przynosić przyjemność. Na pewno cieszę się, że teraz trochę zeszła presja, która im bliżej kolejnych igrzysk, pewnie znów przybierze na sile. Dotąd, nie ukrywam, było trochę wyścigu z czasem, by wyrobić się ze zmianą narodowości, a przy tym nic nie zaniedbać w wyczerpujących treningach. Teraz poczułam, że wreszcie mogę się trochę odprężyć, co mentalnie dobrze mi zrobi. Rozmawiał: Artur Gac Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl