Po wyrównanym meczu w środę w Lublanie - przegranym dwoma golami - można było spodziewać, że Polacy we własnej hali łatwiej uporają się z przeciwnikiem. Ale "Biało-czerwoni" są w takim miejscu, że męczyć się mogą z każdym i wszędzie. Dlatego w tej sytuacji najważniejsze było zwycięstwo, a nie styl czy forma. I to się udało osiągnąć, choć łatwo nie było. Pierwsza połowa przypominała pierwszy pojedynek tych zespołów. Zacięta walka o każdego gola i wynik krążący wokół remisu. Polakom brakowało siły ognia i konsekwencji w obronie, by odskoczyć rywalom. Zanosiło się na kolejną nerwówkę w końcówce, zwłaszcza że po zmianie stron drużyna Bogdana Wenty marnowała wyborne okazje na powiększenie przewagi. Powiększenie, bo minimalne prowadzenie udawało się sporym wysiłkiem utrzymywać. Ale jak o tym myśleć, gdy nie wykorzystuje się podwójnego osłabienia rywala i marnuje się dwa kolejne rzuty karne? W 37. minucie Jure Natek zdobył gola dla grających w osłabieniu Słoweńców i było 19-18 dla Polski. Tomasz Tłuczyński przestrzelił karnego, podobnie jak chwilę wcześniej Bartłomiej Tomczak i z przewagi liczebnej wyszły nici. Dopiero Grzegorz Tkaczyk i Mariusz Jurkiewicz wykorzystali kontry i wydawało się, że wszystko zmierza ku dobremu, bo było 21-18. Ale tylko na chwilę, bo dwa interwencje słoweńskiego bramkarza i dwa gole gości pozwoliły im znowu złapać kontakt. Kluczowy moment meczu nadszedł w dziesięć minut przed końcem. Po 50 minutach męczarni stara gwardia Wenty: M. Lijewski, Jurecki, Jaszka, Tkaczyk, Kuchczyńśki i Tłuczyński, docisnęła śrubę. Dzięki temu Polacy zdobyli trzy bramki z rzędu i wyszli na prowadzenie 28-24 w 53. minucie, co rozstrzygnęło sprawę wyniku. Trener Bogdan Wenta: - Ten mecz był bardzo podobny do tego na Słowenii, bardzo wyrównany. Słowenia należy do zespołów klasowych i mądrze grających. Żółtak i Grabarczyk walczyli dzisiaj bardziej agresywnie. Jesteśmy w szczycie sezonu. W piłce ręcznej dużo się dzieje i niektórzy zawodnicy, jak Tkaczyk czy Lijewscy, mają bardzo wysokie cele; zawodnicy są eksploatowani, ale mecze reprezentacji są zawsze szczególne. Chłopcy sprostali zadaniu i życzę wszystkim, aby zachowali zdrowie. Bartłomiej Tomczak: - Wydaje mi się, że zasłużyliśmy na to zwycięstwo. Super publiczność, dobry mecz. Bardzo cię cieszymy. Zostały nam dwa mecze i jak je wygramy, mamy pewny awans. To jest gra błędów i niestety, zdarza się, że nie wykorzystuje się sytuacji, ale ważne, że wygraliśmy. W szatni po pierwszej połowie trener zwrócił uwagę na nasze błędy, w drugiej je wyeliminowaliśmy i wynik jest taki, jaki jest. Bramkarz Piotr Wyszomirski: - Najważniejsze, że wygraliśmy. W Słowenii zabrakło inwencji. Ja dziś na szczęście w końcówce się przełamałem, dwie-trzy piłki odbiłem, z tego poszły kontry, dlatego mogliśmy też odskoczyć. Dla mnie to był fajny sprawdzian, dużo doświadczenia i mam nadzieję, że będzie jeszcze dużo meczów, w których będę mógł się pokazać. Polska - Słowenia 32-27 (15-14) Polska: Piotr Wyszomirski - Adam Malcher, Tomasz Rosiński 0, Patryk Kuchczyński 1, Piotr Grabarczyk 0, Daniel Żółtak 0, Robert Orzechowski 1, Bartłomiej Tomczak 6, Mariusz Jurkiewicz 3, Grzegorz Tkaczyk 6, Marcin Lijewski 2, Krzysztof Lijewski 2, Tomasz Tłuczyński 4, Bartłomiej Jaszka 1, Bartosz Jurecki 6, Piotr Chrapkowski 0. Najwięcej bramek dla Słowenii: Jure Natek 8, David Spiler 6, Matjaz Brumen 5. Sędziowali: Thierry Dentz i Denis Reibel (obaj Francja). Kary: Polska - 12 minut, Słowenia - 10 minut. Widzów ok. 4,5 tys. (komplet).