"To była moja walka o życie" - podkreślił urodzony w Hrubieszowie dwukrotny mistrz Polski na 50 km, opowiadając o drodze do Chin. "Ósme miejsce na świecie to mój największy sukces w 17. w karierze występie na 50 km, dystansie pokonanym bez dolegliwości żołądkowych, które w poprzednich zawodach mnie nie omijały. Pomogła mi akupunktura. Przez tydzień nakłuwał mnie igłami lekarz naszej misji, doktor Marek Krochmalski z Łodzi" - powiedział Fedaczyński. "Żeby móc w Pekinie startować, potrzebne było minimum olimpijskie. Uzyskałem je 20 maja 2007 roku w Leaminghton w Anglii. "Pięćdziesiątkę" przeszedłem w 3:48.07 (czwarty wynik w historii chodu w Polsce). Jednak zająłem dziewiąte miejsce, które nie dawało mi prawa do stypendium. Niepowodzeniem zakończył się start w mistrzostwach świata w Osace. Nie miałem środków do życia" - kontynuował. "We wrześniu wraz z dziewczyną, a od 4 marca tego roku żoną Ewą Mazurek, zaczęliśmy pracować w Leicester. Ona sprzedawała w sklepie, a ja przez osiem godzin dziennie pakowałem w kartony słodycze. Trzeba się było uwijać, bo taśma szybko się przesuwała. Nie życzę nikomu takiej roboty, po której nie dało się już trenować. Chociaż z zawodu jestem kucharzem - nawiasem mówiąc wielbicielem kuchni włoskiej - i ogrodnikiem, to w tym fachu pracy z dobrym wynagrodzeniem w Anglii nie znalazłem" - podkreślił. "Rok olimpijski zaczynałem od zera, i to z anemią. Trenowałem z dziewczynami, bo taki poziom reprezentowałem. W zawodach przegrywałem z juniorami. 10 kwietnia rozstałem się z klubem. Podjąłem tę decyzję z ciężkim sercem, jednak sytuacja mnie do tego zmusiła. Od kilku lat Unia Hrubieszów nie była w stanie zapewnić mi odpowiednich warunków szkoleniowych. Od miasta też nie miałem żadnego wsparcia, mimo obietnic. Jedyne co, to dostałem z powiatu 3000 zł nagrody. Przeszedłem do AZS AWF Katowice. Tam moim trenerem - po Marku Kitlińskim i Tomaszu Magdziaku - jest Stanisław Marmur, a w kadrze Krzysztof Kisiel" - poinformował. Jak dodał, ma nadzieję, że ósme miejsce w Pekinie odmieni jego życie. "Liczę na stypendium, nie wiem w jakiej wysokości, ale może na wegetację starczy. Zwrócę bilet do Anglii, do pracy już nie pojadę i chyba podejmę studia na katowickiej AWF. Choć młody nie jestem, ale ... lepiej późno niż wcale" - przyznał. Cieszy go, że upór w dążeniu do celu został wreszcie nagrodzony. "Niektórzy nie lubią mnie za ten upór, ale nie muszą. Moja kariera, rozpoczęta dzięki nauczycielce wychowania fizycznego i lekkoatletce Małgorzacie Muzyczuk, to ciągła walka z przeciwnościami losu. Losu przeważnie dla mnie mało łaskawego. Udowodniłem niedowiarkom, że chcieć - to móc. Twierdzili, że jadę do Pekinu jako turysta. Może teraz niektórzy zdobędą się na słowo przepraszam i przyznają, że pomylili się w ocenie" - zakończył Rafał Fedaczyński. Z Pekinu - Janusz Kalinowski