Gol w meczu z Norymbergą pieczętujący dla Borussii Dortmund zwycięstwo 2-0 i tytuł mistrza Bundesligi, to z pewnością chwila życiowego triumfu dla Roberta Lewandowskiego. 22-letniego napastnika, którego wartość w cztery sezony wzrosła 4 tysiące razy. Latem 2006 roku Znicz Pruszków zapłacił za niego Legii 5 tys zł, latem 2010 roku Borussia wydała na niego 4,5 mln euro. Liczby mają tu jednak mniejsze znaczenie, w polskiej piłce dość było przykładów graczy drogich, którzy w zetknięciu z futbolem na wyższym poziomie kompletnie się pogubili. Tymczasem Lewandowski potrafił nie tylko przetrwać, ale wykonać kolejny krok do przodu. Napastnik Borussii ma za sobą pierwszy sezon za granicą: w 40 meczach zdobył 9 goli, z czego osiem w lidze. Nie stał się może objawieniem w skali Europy, ale dał sobie radę w rywalizacji na najwyższym poziomie. Takie mecze jak ten wygrany z Bayernem w Monachium 3-1, lub te, które czekają go jesienią w Champions League, będą dla Polaka chrztem w piłce na najwyższym poziomie. Borussię czeka wielki egzamin: obrona pozycji w kraju i odbudowanie jej w Europie. Polak będzie miał jeszcze więcej okazji niż w kończącym się mistrzowskim sezonie, do zrobienia użytku ze swojego talentu. 100 tys zł grzywny i rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata - to kary dla Łukasza Piszczka za udział w ustawieniu meczu Zagłębie Lubin - Cracovia w maju 2006 roku. Piłkarz Borussii zastanawia się nad rezygnacją z gry w reprezentacji Polski, choć przypomina, że był wtedy tylko trybikiem i nawet nie wyszedł na boisko. Pozostawiając na boku dyskusję, czy powinien być powoływany przez Franciszka Smudę, trzeba przyznać, że miniony sezon od strony sportowej był dla niego jak narodziny w innej skórze. Przez trzy lata gry w Hercie nie dostrzeżono w nim nawet namiastki gracza zdolnego wybić się ponad przeciętność, a po spadku z ligi, klub z Berlina oddał go Borussii bez żalu i bez grosza. Dziś Piszczek jest gwiazdą Bundesligi, wielokrotnie wyróżnianym w "jedenastce kolejki", jego wkład w tytuł Borussii jest większy niż Lewandowskiego i Kuby Błaszczykowskiego razem wziętych. Błaszczykowski może mieć mieszane uczucia. Odniósł właśnie z drużyną największy sukces odkąd jest w Borussii (cztery lata), ale zdecydowanie osłabła jego własna pozycja w zespole. Polak nie jest już graczem podstawowego składu, kolejny sezon będzie musiał spędzić na walce powrót do wyjściowej jedenastki. Okazji do gry mu jednak na pewno nie zabraknie. Trio z Dortmundu to tak na serio pierwsi polscy mistrzowie Niemiec. Trudno traktować inaczej niż tylko statystycznie tytuł wywalczony przez Sławomira Wojciechowskiego notorycznie tkwiącego w 2000 roku na ławce Bayernu Monachium, albo mistrzostwo Jacka Krzynówka z Wolfsburgiem, z którego Polak odszedł jeszcze w rundzie jesiennej. Lewandowski, Piszczek i Błaszczykowski odegrali u Juergena Kloppa różne role, ale nikogo z nich nie można uznać za statystę. Klub z Dortmundu to dla piłkarzy z Polski idealne miejsce na ziemi. Borussia nie kupuje gwiazd, ale je wychowuje. Dostają okazje do rywalizacji na najwyższym poziomie, przy 80-tysięcznej widowni, w lidze, która rozkwita. Bundesliga wyprzedziła właśnie Serie A zajmując trzecie miejsce w rankingu UEFA za Premier League i Primera Division. Trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce do rozwoju. Mistrzostwo Borussii jest nowiną znakomitą także dla Franciszka Smudy, powoływani przez selekcjonera piłkarze mają bardzo mało powodów, by w siebie wierzyć. Tytuł zdobyty przez trzech Polaków w jednej z najsilniejszych lig Europy, jest nobilitujący dla całego, zapyziałego polskiego futbolu. I jakąś iskierką nadziei dla reprezentacji na godniejsze wypełnienie roli gospodarza Euro 2012. Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu