54-letni Robert Kasperczyk jest w Bielsku-Białej postacią cenioną, kibice mają do niego sentyment. To przecież właśnie on wywalczył z Podbeskidziem pierwszy, historyczny awans do ekstraklasy w 2011 roku. Teraz próbuje dla tego klubu miejsce w ekstraklasie obronić. Paweł Czado, Interia: W Podbeskidziu miał pan "wejście smoka". Pierwszy mecz - zwycięstwo z Legią, drugi - zwycięstwo z Górnikiem. Pierwsza ligowa porażka przyszła dopiero w piątym spotkaniu - z Rakowem. A mimo to Podbeskidzie ciagle jest w trudnej sytuacji: ma tyle samo punktów co ostatnia w tabeli Stal Mielec. Jest pan tym zaskoczony?Robert Kasperczyk, trener Podbeskidzia Bielsko-Biała: - Nie jestem. Zdawaliśmy sobie sprawę, że na początku roku rywale mogą nas zlekceważyć, bo przystępowaliśmy do rozgrywek mając cztery punkty straty do przedostatniej drużyny. Bardzo pomógł nam jednak obóz w chorwackim Poreczu. Tam, w świetnych warunkach, na zielonych boiskach mogliśmy zoptymalizować proces treningowy. Przez jakiś czas wszystko działało. Potem wróciliśmy do szarych treningów w Polsce, a nie ma co udawać, że Podbeskidzie dysponuje bazą treningową na europejskim poziomie. Do tego doszły problemy z koronawirusem... Dlatego cieszę się, że wspólne treningi podczas przerwy na reprezentację przyniosły efekt. Uważam, że ostatni wygrany przez nas mecz z Lechem pokazał, że możemy z optymizmem przygotowywać się do ostatnich trzech ligowych meczów tego sezonu [wyjazd na Piaście, domowy mecz z Wisłą Płock, wyjazd na Legii, przyp.aut.]. Poprawiły nam się indywidualne statystyki, ilość strzałów, parametry fitness.Wydaje się, że dla Podbeskidzia ważne jest cwaniactwo taktyczne. Dużo czasu poświęca pan na analizowanie rywali? - Mamy w sztabie człowieka odpowiedzialnego za te zadania. Moim jest skupiać się na własnej drużynie i w odpowiedni sposób, nie rezygnując z własnego stylu, połączyć charakterystyczny dla Podbeskidzia sposób gry z umiejętnością wykorzystania słabszych elementów u rywali, stworzyć pomysł na konkretny mecz. O meczu z Wartą zmieniliśmy własne ustawienie na 3-5-2 pozwalającym na różne modyfikacje w trakcie gry. Jaki był największy problem Podbeskidzia kiedy się pan w Bielsku-Białej pojawił?- Zdecydowanie psychika. Drużyna była rozbita, wystraszona, zdołowana... Na szczęście podnieśliśmy się. W tej chwili nie widzę tego rodzaju problemów, widzę, że zespół uwierzył we własne umiejętności. Docieraliśmy się i chyba dotarli. Jeśli pojawia się jakiś problem - jestem zwolennikiem jak najszybszego jego rozwiązania w szatni. Zawsze wyraża się pan z atencją o Bielsku-Białej. - Bo dla mnie to niezwykłe miasto. Ma dla mnie wymiar szczególny zarówno pod względem zawodowym i osobistym. Lubię je, jest dla mnie ważne.Na koniec głupie pytanie, ale czasem lubię takie zadawać. Czy Podbeskidzie się utrzyma? - Wierzę, że tak. Widzę że w końcówce sezonu mamy power. To jest piłka i wielu rzeczy nie można przewidzieć, ale uważam, że drużyna jest w dobrej formie i może sobie poradzić. Dowodem na to był choćby ostatni mecz z Lechem u siebie. Lechici przystąpili do niego z motywacją, w razie zwycięstwa ciągle mieli szansę załapać się na miejsce dające puchary. My jednak nie oglądaliśmy się na nic, mieliśmy własne cele i je osiągnęliśmy. Dwie porażki z Zagłębiem w Lubinie 1-2 i Śląskiem we Wrocławiu 3-4 były zwyczajnie nieszczęśliwe. Prawda jest taka, że mogliśmy oba te mecze wygrać, kiedy w obu tych spotkaniach prowadziliśmy, stwarzaliśmy sytuacje podbramkowe, które powinny zakończyć się naszymi kolejnymi golami. Patrząc w sposób jaki Stal Mielec ograła ostatnio Pogoń muszę o tym zwycięstwie wyrazić się z dużym szacunkiem. Wiem, że nie będzie łatwo, doskonale zdajemy sobie sprawę, że Stal ma rozegrany mecz mniej. Ale powtarzam: głównie patrzymy na siebie a mecz z Lechem dał mi powody żeby patrzeć w przyszłość z optymizmem. Rozmawiał: Paweł Czado Ekstraklasa - wyniki, terminarz i tabela