Ze Śląskiem bielszczanie prowadzili w końcówce 3-2, ale w ostatnich minutach w głupi sposób dali sobie wbić dwa gole. W tej sytuacji nie udało się zanotować pierwszej wygranej w tym sezonie na wyjeździe, a na dodatek po remisie 3-3 z Jagiellonią w Białymstoku zrównała się z nimi punktami Stal Mielec. Teraz oba zespoły mają na koncie po 21 punktów, tyle że Stal ma w zapasie zaległe spotkanie z Rakowem Częstochowa (5 maja). - Zostawiliśmy serce na boisku. Każdy widział, że mogliśmy wyjechać z Wrocławia z trzema punktami. Nie wierzę w to, co się stało, to jakiś zły sen. Po meczu z Zagłębiem twierdziłem, że wyczerpaliśmy całą porcję pecha. Niestety, we Wrocławiu się to powtórzyło - mówi w rozmowie z klubowymi mediami Michał Rzuchowski, pomocnik Podbeskidzia. Czasu na analizy i szybkie dojście do siebie nie ma, bo już w piątek u siebie spotkanie z Lechem. - Trzeba się wziąć za "chabety" i w piątek pokazać, że mamy jaja. Przede wszystkim trzeba wyciągnąć wnioski z tego, co się stało ze Śląskiem, bo nie możemy w tak prosty sposób tracić bramek. Nie wiem, ile strzałów w meczu z nami oddał Śląsk, ale my stworzyliśmy więcej okazji. To, ile sytuacji sobie stworzyliśmy, to może budować, natomiast jesteśmy zdenerwowani, że ich nie wykorzystaliśmy. Wszystko jest jednak jeszcze do zrobienia, jak się w to wierzy. Kibice muszą być z nami do ostatniego gwizdka i wierzymy w to, że cel jakim jest utrzymanie się Podbeskidzia w Ekstraklasie spełni się - podkreśla Rzuchowski. zich