W wieczornym meczu Polacy zmierzą się z Ukrainą (godz. 19.30 polskiego czasu). To był sądny dzień dla zespołów, które rozpoczęły mistrzostwa "na świeżości". Litwini i Estończycy byli do tego stopnia wyczerpani wcześniejszymi starciami, że w środę nie potrafili obronić się przed klęskami. Litwini dzielnie walczyli w poprzednich meczach z Polską i Ukrainą, z tym większym żalem patrzyło się na ich cierpienia zwłaszcza w drugiej tercji, w której z trudem jeździli na łyżwach. Przez większość czasu bronili się w pięciu tuż przed własną bramką i nie mieli nawet sił, aby po wybiciu krążka z własnej tercji pojechać z kontrą. Oddali w tej części meczu tylko dwa strzały, podczas gdy Kazachowie aż osiemnaście! W trzeciej tercji faworyci oszczędzali się mając w świadomości, że jutro czeka ich przeprawa z Polakami. Wyraźnie zwolnili tempo, dawali krótsze zmiany, ale i tak nie stracili gola. W dodatku w 54. minucie wykorzystali okres gry z przewagą jednego zawodnika, a w 56. zdobyli siódmego gola, chwilę po tym, jak na lód wrócił kolejny ukarany Litwin. - Dobrze graliśmy w dwóch pierwszych tercjach i wykonaliśmy swoje zadanie. Jakie było? Zacząć agresywnie i szybko strzelić gole - tłumaczył trener Kazachów, a niegdyś znakomity hokeista ZSRR. Drugie spotkanie na dobrą sprawę skończyło się już w pierwszej tercji, bo estoński bramkarz przepuszczał krążek po co drugim strzale Brytyjczyków. Gdy po pierwszej tercji jest 7-0, to odechciewa się grać obu drużynom. Tak więc w następnych tercjach obie tylko ślizgały się i nawet brytyjscy kibice nie domagali się od swoich hokeistów kolejnych goli, tylko czekali na ostatnią syrenę, aby móc wyruszyć w miasto. Mirosław Ząbkiewicz, korespondencja z Kijowa