Styczeń 2008 r. Pogoda była taka mniej więcej jak dziś. Zima zaatakowała mocno, stąd mierzący się ze sobą na bocznej płycie piłkarze Lechii Gdańsk i Jezioraka Iława ubrali się "na cebulę". Sylwetka jednej z postaci wydała się nieznajoma bywalcom obiektu przy Traugutta. Okazało się, że to 24-letni Łukasz Trałka, testowany pomocnik z przeszłością w ekstraklasowych zespołach Pogoni Szczecin i ŁKS. Na półmetku Lechia była blisko czoła II-ligowej tabeli, rozglądała się za sensownymi wzmocnieniami, które pomogą w awansie. Nie wypalił plan z Piotrem Świerczewskim, padło na Trałkę, który miał już na koncie dwie promocje na najwyższy szczebel - z Pogonią i Widzewem. Tłum kibiców otoczył po sparingu trenera Dariusza Kubickiego, który cierpliwie odpowiadał na pytania dziennikarzy. - Trałka? Nie widziałem takiego na boisku - Kubickiemu nie drgnęła nawet powieka. Pomocnik miał na koncie około 50 występów w Ekstraklasie, grał w niej jeszcze w październiku, mimo to zgodził się przyjechać na testy do klubu niższej klasy rozgrywkowej. Wszystko przez operację stawu skokowego, którą odbył na początku grudnia. Dopiero dochodził do zdrowia i formy. - Trzy dni potrenowałem, wszedłem od razu w mecz, a ludzie już mówią, że słabo zagrałem. Ktoś chciałby, że zawodnik, który przyjechał na testy od razu był najlepszy - tłumaczył Trałka na łamach serwisu lechia.gda.pl. Działacze, przywołując słowa trenera Kubickiego, mocno "zdusili" piłkarza w jego oczekiwaniach. Po latach Dariusz Kubicki wyznał, że to była taktyka negocjacyjna. Skuteczna. Ostatecznie podpisał z Lechią półtoraroczny kontrakt, za niewielkie pieniądze, nawet jak na tamte skromne czasy. Marzec 2008 r. Trałka zaliczył wyjątkowo niefortunny debiut w Lechii Gdańsk. Na otwarcie wiosny w Gliwicach wszedł z ławki na ostatnie pół godziny, by w ostatniej akcji przypieczętować wynik 3-0 dla Piasta strzałem do własnej siatki. Inne źródła mówią o bramce piłkarza z Gliwic, Łukasza Krzyckiego. Złe miłego początki. Mimo "swojaka" na powitanie, od następnej gry "Trała" wskoczył do wyjściowego składu i miał w nim pewne miejsce. Lechia pewnie żeglowała do Ekstraklasy. Maj 2008 r. Z powodu nadmiaru żółtych kartek Trałka pauzował na wiosnę tylko w jednym meczu - decydującym o awansie do I ligi spotkaniu ze Zniczem Pruszków, z młodym Robertem Lewandowskim składzie. Było 1-0. Po dwóch długich dekadach Ekstraklasa wróciła do Gdańska. Kubicki okazał się ludzkim trenerem i dał drużynie wolne. Ekipa, nieco zmęczona świętowaniem promocji, pojechała do Śląska Wrocław. Trałka powrót do składu "uczcił", znów strzelając do własnej bramki, i znów w 90. minucie. Zdarzało mu się trafiać też we właściwą stronę. Na pożegnanie II ligi, był pamiętny, triumfalny rejs statkiem po Motławie. Wcześniej Lechia przy komplecie publiczności wygrała 2-0 ze Stalą Stalowa Wola, a Trałka zdobył ostatnią bramkę w sezonie. Sierpień 2008 r. Zawodnik tak się rozochocił, że na inaugurację Ekstraklasy trafił znowu, i to na stadionie we Wrocławiu, tym razem do właściwej bramki. Władze Lechii chciały wzmocnić środek pola, dlatego na tę pozycję ściągnęły Chorwata Frane Cacicia, którym ponoć dekadę wcześniej interesowała się Barcelona. Cacić z miejsca stał się najlepiej opłacanym piłkarzem w drużynie, ale w lidze zagrał tylko 45 minut. Miał kłopot z kręgosłupem, wciąż oddawał się leczniczym masażom. Chorwat nie podołał, więc grę drużyny ciągnął Łukasz Trałka. Był zdecydowanie najlepszym piłkarzem jesieni w barwach gdańskiego beniaminka. Miało to swoje dobre i złe strony. Dobre, bo koledzy mogli na niego liczyć na boisku. Złe, bo zaczęli mu się baczniej przyglądać ligowi rywale.