Hertha straciła gola już w 3. minucie po strzale Angela di Marii. Argentyńczyk wykorzystał dalekie podanie Carlosa Martinsa otwierając wynik meczu. - Wiedziałem, że to dobry technicznie, szybki pomocnik. Wiedziałem, że będzie grał na moim skrzydle i będę skazany na pojedynki z nim. Niestety, już na początku spotkania urwał mi się, uciekł za daleko i straciliśmy gola - skomentował Piszczek. Pół godziny później grający od dłuższego czasu na prawej obronie Herthy Polak zrehabilitował się. Przeprowadził solową akcję prawym skrzydłem, przed polem karnym odważnie zbiegł z piłką w stronę bramki, płasko zacentrował, a będący w pełnym biegu defensywny pomocnik Benfiki Javi Garcia strzelił do własnej bramki. Interwencja Julio Cesara na niewiele się zdała. Piłka po jego rękach wtoczyła się do bramki gości. Nic dziwnego, że koledzy z zespołu za bramkę dziękowali Piszczkowi. - Nie ulega wątpliwości, że to nie był mój dzień - przyznał szczerze Polak. Piszczek grał aktywnie, ale miał wiele strat piłki, niecelnych podań i kiksów. Znacznie lepiej zagrał w drugiej części meczu, kiedy przed nim na prawej pomocy grał Florian Kringe, a nie jak wcześniej Patrick Ebert. Piszczek z Kringe lepiej zamieniali się pozycjami i wzajemnie asekurowali. Po remisie w Berlinie faworytem dwumeczu są Partugalczycy. Spotkanie rewanżowe rozegrane zostanie już w najbliższy wtorek w Lizbonie. W międzyczasie ostatnia w Bundeslidze Hertha gra bardzo ważny dla siebie mecz z SC Freiburg w niedzielę. - Nie ulega wątpliwości, że priorytetowym celem dla nas jest utrzymanie się w lidze. Nie oznacza to jednak, że ulgowo traktowaliśmy Ligę Europejską. Jeśli pojawiłaby się szansa awansu do kolejnej rundy i premii finansowej, to staramy się z niej skorzystać. Dlatego skład zespołu na mecz pucharowy niewiele odbiegał od kadry ligowej - mówi Polak.