W czwartek, 8 października trafiła do sprzedaży książka: "Piotr Reiss - Spowiedź piłkarza", w której "Rejsik" opisuje dotychczasową karierę, a także - z najdrobniejszymi szczegółami - zatrzymanie przez policję i doprowadzenie do wrocławskiej prokuratury. INTERIA.PL: Zdecydowana większość zatrzymanych w sprawie korupcji w piłce nożnej chowa się przed mediami, jak mysz pod miotłą. Pan zaprezentował z goła odmienną taktykę - najpierw zaapelował, by nie określać go Piotr R., tylko Piotr Reiss, a później nie dość, że jest na każdy telefon, każde zawołanie z naszej strony, to jeszcze wydał Pan książkę: "Piotr Reiss - Spowiedź piłkarza". Lubi Pan iść pod prąd? Piotr Reiss, ikona Lecha, napastnik Warty Poznań: - Nie nazwałbym mojego zachowania "taktyką". Po prostu staram się żyć normalnie i funkcjonować w sporcie tak jak jeszcze kilka miesięcy temu. Przez pewien czas odnosiłem wrażenie, że zostałem już skazany medialnym wyrokiem, choć moja sprawa nie jest nawet jeszcze na wokandzie sądu. Pomyślałem sobie: "Nie mogę pozwolić, żebym z Piotra Reissa, wieloletniego kapitana Lecha Poznań zamienił się w Piotra R.". Przecież uczyłem się grać na polu przy którym stanął stadion przy ul.Bułgarskiej, a potem - jako jeden z nielicznych zawodników - poświęciłem wiele lat swojej kariery ukochanym niebiesko-białym barwom "Kolejorza". Grałem w Bundeslidze i reprezentacji Polski. Zapisałem się w historii wielkopolskiej piłki, kocham Poznań oraz jestem dumny z tego że jestem lechitą. Dlatego o tym mówię i piszę w mojej książce. Tych pozytywnych emocji nie pozwolę sobie odebrać. Ale, żeby było jasne, takie postępowanie nie przyszło mi lekko i od razu. Gdy tylko wróciłem z Wrocławia, zachowywałem się dokładnie tak jak większość zatrzymanych: odciąłem się od życia publicznego. Miałem czas wszystko spokojnie przemyśleć. Mogłem zadbać w tym trudnym okresie o rodzinę, która była i jest dla mnie najważniejsza. Wyjechaliśmy na jakiś czas z Poznania w góry. Tam do całego zajścia - które było dla mnie szokiem, jaki będę pamiętał do końca życia - nabrałem właściwego dystansu. Po powrocie pomyślałem: "W prokuraturze potwierdziłem część zdarzeń, które się działy, ale kurcze, mam na tyle czyste sumienie, że dlaczego mam być teraz Piotrem R.? Chcę być nadal Piotrem Reissem, który rozegrał dla Lecha 399 meczów, strzelił 135 bramek, był królem strzelców, grał w Bundeslidze, grał w reprezentacji Polski! Ja chcę być przez dzieciaków, młodzież zapamiętany nie jako Piotr R., tylko Piotr Reiss!". Równocześnie, doskonale zdawałem sobie sprawę, że mój transport do Wrocławia i oczekiwanie na przesłuchania w prokuraturze pokazywały chyba wszystkie stacje w Polsce. Moje zatrzymanie miało oprawę medialną prawie taką jak aresztowanie śmiertelnie groźnego bandyty. W zasadzie byłem bliski w oczach widzów "moralnej śmierci". Dlatego rozpocząłem mozolną pracę odbudowywania swoich kontaktów z kibicami. Wobec braku możliwości wypowiedzi na oficjalnej stronie Lecha, uruchomiłem własną stronę internetową www.piotrreiss.pl. Jeździłem po wielu miejscowościach Wielkopolski spotykając się z młodzieżą i kibicami, a jednocześnie - mając więcej czasu - realizowałem inne wieloletnie marzenie: pisałem swoją autobiografię: "Piotr Reiss - Spowiedź piłkarza". Z pomysłem napisania książki autobiograficznej nosiłem się od dawna, ale zawsze brakowało mi na to czasu. Aż tu nagle na początku tego roku w dość nietypowy sposób ten czas został mi "podarowany". Jeszcze jednym przesłaniem, jakie mną kierowało przy wznowieniu moich kontaktów z kibicami i mediami, był fakt, że futbol to jest moja pasja i chciałem nią zarazić młodzież. Chcę jej pokazać, że futbol jest świetny nie tylko w wydaniu komputerowym na FIFA 2010, ale przede wszystkim na prawdziwym piłkarskim boisku. Naprawdę - mimo wielu przeszkód - warto uprawiać tę dyscyplinę, bo jest niepowtarzalna i jedyna w swoim rodzaju. Dzięki piłce nożnej, udało mi się spełnić marzenia z dzieciństwa, chociaż były momenty, które na tyle zakręcały moją drogę, że mogłem stracić nadzieję. Ja jednak zawsze wierzyłem, uparcie dążyłem do celu i udało mi się! Poza tym jestem kawałkiem historii Lecha, byłem kapitanem przez długi okres w tym klubie i wydaje mi się, że jestem winny kibicom "Kolejorza" opisania, jak ten Lech przez ostatnie 20 lat wyglądał od środka. - Ta argumentacja jest logiczna, ale mnie zastanawia, czy Pan, decydując się na otwartość wobec mediów i kibiców, nie obawiał się ryzyka, że za kilka, czy kilkanaście miesięcy może zostać skazany w aferze korupcyjnej pod wpływem zeznań, którymi dysponuje prokuratura? I co wtedy z książką, deklaracjami, które Pan składa publicznie: "Nie sprzedałem, ani nie kupiłem żadnego meczu"? - Oczywiście istnieje takie ryzyko, że sąd może uznać, że zawiniłem. Wtedy jednak będę mógł już mówić otwartym tekstem co mi zarzucono i wówczas kibice będą mogli sami ocenić i przekonać się, że mam czyste sumienie. Sąd jest niezawisły i - jeśli nie będzie pomyłek w przygotowaniu materiału dowodowego - jestem spokojny o dalszy przebieg sprawy. Na marginesie mówiąc, ktoś kto dokładnie śledzi moją sprawę, mógł w pewnym momencie przeczytać, że moja teczka jako jedyna spośród ponad 300-stu zatrzymanych znalazła się w PZPN-ie. Czasami mam wrażenie, że niektórym zależało aby Piotr Reiss zniknął z piłki nożnej w Poznaniu i ekstraklasie. Mam tylko nadzieję, że wszyscy przesłuchiwani w prokuraturze mówią o faktach, a nie o domysłach z gatunku filmu science fiction. Wiem bowiem, że w sytuacjach stresowych, można wygadywać różne rzeczy. Jeśli chce się ratować własną skórę, łatwo pogrążyć kogoś innego, nawet jeśli jest to działanie niezamierzone. A jak przeczytają kibice w książce o sposobie w jaki mnie przesłuchiwano to zrozumieją, że są to bardzo trudne chwile. Nie wiem, jak i kiedy sprawa znajdzie swój koniec, ale ja chcę w dalszym ciągu normalnie żyć. Dlatego nie bałem się napisania książki. Mam postawione zarzuty, do których się nie przyznałem tylko potwierdziłem pewne fakty. Mam czyste sumienie i mogę stanąć z każdym kibicem twarzą w twarz; także z tym najważniejszym: własnym ojcem. - Czy Pański stosunek do walki z korupcją w piłce - po tym wszystkim, co Pan przeżył i w areszcie śledczym, i w prokuraturze, uległ zmianie? Dzisiaj, wspomnienie z momentu aresztowania trenera bramkarzy Lecha Andrzeja W. - gdy powiedział Pan: "Za chwilę przyjadą po mnie", to dla Pana "śmiech przez łzy"... - Mój stosunek do walki z korupcją zasadniczo się nie zmienił. Cały czas się cieszę, że sprawy korupcyjne są wyjaśniane, bo wydaje mi się, że polska piłka może tylko na tym zyskać. Już teraz widać zmiany. Tak jak to opisuję w książce, jeszcze kilka lat temu, jadąc na mecz wyjazdowy trudno było liczyć na obiektywne sędziowanie. "Sędzia zawsze sędziuje po gospodarsku" - to powiedzenie się utarło, to była reguła. Dzisiaj to się zmienia. Na boisku wygrywa ten, kto jest lepszy, a nie ma za sobą sędziego. Owszem, ciągle zdarzają się błędy sędziowskie, ale odnoszę wrażenie, że wynikają one z pomyłki, braku umiejętności arbitra, ale nie z celowości jego zachowań. Jeśli nie będzie niejasnych układów, polska piłka będzie zdecydowanie lepsza - zacznie przyciągać większą liczbę kibiców, a z nimi zaczną się pojawiać bogatsi sponsorzy. Nie ukrywajmy - jeśli znajdą się pieniądze, to i polskie kluby w europejskich pucharach zaczną się liczyć, a z czasem też reprezentacja będzie grała zdecydowanie lepiej. Dlatego - jeszcze raz podkreślam - jestem bardzo zadowolony, że organy ścigania walczą z korupcją. - W książce narzeka Pan jednak na współpracę policji z mediami, na to, że materiały z kamer policyjnych sporządzone podczas zatrzymań, doprowadzeń do prokuratury, wzbogacają programy telewizyjne. - Nie chciałem, żeby ten fragment książki zabrzmiał jak narzekanie. Faktycznie, styl zatrzymań, czy doprowadzeń w wielu wypadkach przekraczał chyba zasady etyki i godności osobistej. Byłem świadkiem, jak wyprowadzano z treningu Andrzeja Woźniaka, przeżyłem też własne zatrzymanie i areszt. Przez jeden dzień kilku milionom ludzi w Polsce przedstawiono mnie jako bardzo groźnego przestępcę, prowadzonego przez policjantów w nie wiadomo jaki sposób, z czarnym paskiem na oczach i kajdankami na rękach, wyrywano z kontekstu moje zdania. Myślę, że tego można było uniknąć. Tego typu "pokazówka" według mnie nie ma nic wspólnego z profesjonalizmem organów ścigania, ale może news z mojego zatrzymania był po prostu w tamtym momencie komuś do czegoś potrzebny... A wystarczyło zadzwonić, że w ciągu dwóch godzin mam się stawić w prokuraturze i po prostu bym przyjechał, bez tej całej medialnej szopki... - Uderzający jest opis sytuacji, w której policjanci wiozą Pana windą na piąte piętro wrocławskiej prokuratury i na każdym z nich zatrzymują windę, otwierają drzwi, by paparazzi mogli sobie popstrykać. Uważa Pan, że zostało zgubione zachowanie zasady domniemania niewinności? - Z perspektywy czasu, oceniam to raczej jako brak zawodowstwa niektórych osób z organów ścigania. Podkreślam słowo: "niektórych". Po powrocie z Wrocławia zobaczyłem, że urywki, które prezentowały z mojego zatrzymania stacje telewizyjne, pochodziły z materiałów rejestrowanych kamerą operacyjną policji. To było dla mnie bardzo dziwne, ale niestety, takie są realia. Dzisiaj już wiem, że trzeba się pogodzić z tym, że część zadań jest wykonywanych po prostu "pod publikę". Najsmutniejsze jest w tym jednak to, że nie tylko ja stałem się ofiarą takich praktyk. Równie bardzo ucierpiała na tym moja rodzina - rodzice, żona, dzieci. Wiem, jak bardzo oni to zatrzymanie przeżyli. Tylko kogo w takim momencie obchodzi rodzina zatrzymanego... - Co by Pan powiedział dzisiaj komuś, komu strzeliłoby do głowy ustawienie meczu? - Ja mogę spróbować odpowiadać z perspektywy piłkarzy. Myślę, że dzisiaj w zawodowej piłce możliwości do działań korupcyjnych dla zawodników zostały wyeliminowane. Normalne osoby nie bawią się już w to bagno. Sądzę, że spora część spośród zatrzymanych piłkarzy w przeszłości została wmanipulowana w korupcję przez inne osoby, przez układy, przez chorą sytuację w całej polskiej piłce nożnej tolerującą na przykład fakt, że miesiącami zawodnicy nie mieli płaconych pensji ze strony klubów...Takich piłkarzy jest mi nawet żal. A jeśli chodzi o działaczy, trenerów, sędziów - to trzeba zapytać ich. Myślę, że rozmowy z nimi mogłyby posłużyć jako materiał na kolejną książkę. Rozmawiał: Michał Białoński