- Trzymaliśmy za nich kciuki i cieszymy się, że się im wreszcie udało. To duże osiągniecie. Nikt w zimę tam się nie pcha. Organizatorzy najsłynniejszych regat wokółziemskich tak dobierają start, aby samotni żeglarze w Vendee Globe czy Velux 5 Oceans, albo w regatach załogowych jak Volvo Ocean Race, nie byli przy Hornie o tej porze roku, kiedy w Europie jest lato - powiedział Waldemar Heflich, redaktor naczelny magazynu "Żagle", który jest patronem medialnym załogi "Selmy".PAP nawiązała łączność z załogą we wtorek, niebawem po wiadomości o opłynięciu Hornu. Telefon odebrał kapitan, 50-letni Piotr Kuźniar, biolog z zawodu: "Co za miła niespodzianka... Ale nie czas na grzeczności. Już mówię: bezpiecznie dotarliśmy przed chwilą do Puerto Toro na wyspie Navarino. To najdalej wysunięta na południe osada na świecie, zamieszkana przez około 35 osób, głównie rybaków i ich rodziny. U nas jest ósma rano, szykujemy się do śniadania. Kołyszemy się obok kutrów i czekamy na kraby. Ale to jest mało interesujące, więc może opowiem naszą historię. - Wypłynęliśmy z Puerto Williams. Po dłużącym się oczekiwaniu dostaliśmy zgodę na wyjście. Noc i początek przygody, księżyc, gwiazdy. Czy można ruszać w lepszej scenerii? Prognoza pogody jasno mówiła, że mamy mało czasu na tę próbę. Nocne wachty - dwuosobowe, po trzy godziny. Mroźno. Temperatura odczuwalna ok. -11 do -15 C. - Ośnieżone szczyty archipelagu Wollaston zrobiły na nas piorunujące wrażenie przypominając, że jesteśmy tu zimą. Dopływamy do Hornu, jakiego jeszcze nie widzieliśmy, chociaż pokonywaliśmy to miejsce kilkakrotnie. Zasypany śniegiem, zamrożony. Opływamy skałę. Radość, symboliczna kolejka nalewki. Pogratulowaliśmy sobie wyczynu i błyskawicznie przystąpiliśmy do pracy przy żaglach. Mieliśmy bardzo mało czasu na dojście do w miarę bezpiecznych kanałów. W pamięci kołatała się nam wiedza - w tych wodach leżą kości 40 tysięcy śmiałków próbujących tu swoich sił. Całkiem spore miasteczko... Cześć ich pamięci! - Walka z czasem może zmienić się w walkę z żywiołem, a ta może skończyć się różnie dla żeglarzy... Uciekamy, zaczyna szkwalić. Wiatr w podmuchach do 55 węzłów, czyli powyżej 100 km/h. Zaczyna się pełna jazda na foku i zrefowanym grocie. Ciśnie aż maszty trzeszczą. Horn niczego nie oddaje za darmo. To nie żarty, trzeba mocno pracować na żaglach i precyzyjnie na sterze. Do wiatru dołącza zimny deszcz. Ustaje ok. drugiej w nocy. - Znowu wracamy do ładnej, księżycowej pogody. Gwiazdy migocą. Uspokaja się. Mieliśmy w tej trwającej dobę przygodzie niesamowite szczęście. Byliśmy pod dobrą opieką Chilijczyków, kontrolujących ruch na tym obszarze. Oni wiedzieli, że mamy bardzo mało czasu, by w miarę bezpiecznych warunkach opłynąć Horn. Rozmawialiśmy z latarnikiem, który interesował się nami. - Ochłonęliśmy już trochę po tym wyczynie. Myślimy o kolejnych wyzwaniach - w 2015 roku Morze Rossa. To będzie próba ustanowienia światowego rekordu płynięcia jachtem żaglowym najdalej na południe Ziemi. Pod uwagę bierzemy także start w słynnym klasyku Sydney - Hobart" - zrelacjonował Kuźniar. Kapitan przedstawił załogę, w kolejności od najmłodszego do najstarszego: 38-letni Tomasz Łopata z Krakowa, 48-letni Jacek Załuski z Gliwic, 49-letni Krzysztof Jasica z Warszawy, 50-letni Leszek Rychlik z Mińska Mazowieckiego oraz 62-letni Janusz Ptak, który o sobie powiedział: "Pochodzę z Wejherowa, ale... Zakochałem się w Argentynce. No i została moją żoną. Od 1983 roku mieszkam w Buenos Aires". - I jeszcze z ostatniej chwili. Na razie stoimy w Puerto Toro. Spadł śnieg i mocno wieje. Musimy poczekać na poprawę pogody, żeby dopłynąć do Puerto Williams - dodał Kuźniar. Jacht "Selma Expeditions" to 20-metrowy stalowy kecz, przeznaczony do żeglugi w trudnych warunkach, zbudowany w 1981 roku w stoczni CM Merret we Francji. Należy do wrocławskiej spółki o tej samej nazwie i od ponad 20 lat bierze udział w dalekich rejsach w okolice obu biegunów Ziemi. Skalisty przylądek Ameryki Południowej został tak nazwany przez holenderskiego żeglarza Willema Schoutena, który opłynął go jako pierwszy 26 lipca 1616 roku. Nadał mu nazwę Kaap Hoorn na cześć holenderskiego miasta Hoorn, z którego pochodził. Angielscy żeglarze uprościli nazwę tak, aby dało się ją łatwo wymówić (horn - róg). W Hiszpanii jest on znany jako Cabo de Hornos, co dosłownie oznacza "przylądek piekarnika" (horno - piekarnik, kuchenka). Po raz pierwszy biało-czerwona bandera pojawiła się na tym owianym ponurą sławą krańcu Ameryki Południowej 76 lat temu. 1 marca 1937 roku żaglowiec ówczesnej Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni "Dar Pomorza" opłynął Przylądek Nieprzejednany, mając na pokładzie 200 osób, w tym 150 studentów. - Tam zawsze wieje grozą i jest to faktycznie najgorsze miejsce na Ziemi. Takich sztormów jak tam chyba nigdzie indziej nie ma. W latach siedemdziesiątych, wykonując badania naukowe, kursowałem na trasie Antarktyda - Horn co najmniej 120 razy - powiedział komendant "Daru Pomorza", 69-letni Jan Sokołowski. Jeden z najpiękniejszych zachowanych żaglowców na świecie, zbudowany w 1909 roku, w listopadzie 1982 roku został przekazany Centralnemu Muzeum Morskiemu i cumuje przy Skwerze Kościuszki w Gdyni.