Skąd taka nagła eksplozja formy? - pytamy piłkarza. - Trener mi zaufał, a ja nabrałem większej pewności siebie, gram coraz swobodniej. Cieszę się, że ta skuteczność jest - mówi nam Grzelczak. Po sprzedaży Marcina Robaka w zimowym okienku transferowym Widzew nie miał napastnika z prawdziwego zdarzenia. Miał nim być Darvydas Szernas, ale on w ataku gra od niedawna, nie ma instynktu rasowego snajpera. Na początku rundy wiosennej Litwin był obrażony na prezesów, że nie zgodzili się na transfer do Anglii, potem - był w takiej formie, że trener Czesław Michniewicz zaczął sadzać go na ławce. Grzelczak, będący dotychczas nieco w cieniu, niespodziewanie wyrósł na czołową postać Widzewa. W sobotę dwa jego gole z Cracovią dały łodzianom zwycięstwo, w środę jedno trafienie z Lechią Gdańsk również przyniosło trzy punkty. - Miałem przed sobą tylko bramkarza, podjąłem szybką decyzję i uderzyłem "z czuba". Wpadło - uśmiecha się wychowanek Widzewa. Łodzianie wygrali z Lechią 1-0, ale... mogą odczuwać niedosyt. Gdyby wygrali różnicą dwóch bramek, to wyprzedziliby w tabeli gdańszczan. To w kontekście gry w europejskich pucharach, o których mówi się w obu klubach, miałoby ogromne znaczenie. - Trzeba jednak pamiętać, że rywale też mieli kilka niezłych okazji, Najważniejsze, że udało się wygrać - uważa Grzelczak. Przed zespołem Czesława Michniewicza jeszcze tylko jeden mecz, w Zabrzu z Górnikiem. Jesienią 4-0 wygrali łodzianie. Oba zespoły w zeszłym sezonie grały też ze sobą na zapleczu Ekstraklasy - Widzew zwyciężył 3-0 u siebie i 1-0 na wyjeździe. To jedyne trafienie było akurat autorstwa Grzelczaka. - Chcemy podtrzymać dobrą passę, zdobyć w Zabrzu komplet punktów. Może uda mi się znów strzelić. Ciężko jest jednak dziś stwierdzić, czy zwycięstwo cokolwiek nam da - zastanawia się napastnik Widzewa. Do występu w europejskich pucharach wygrana nad Górnikiem nie wystarczy, łodzianie muszą też liczyć na potknięcia rywali.