Polacy po powrocie do kraju zmierzą się w Płocku z Portoryko i w Katowicach z Brazylią. Jest pan gotowy do gry w wyjściowej szóstce? Piotr Gruszka: - Myślę, że jeszcze nie. I nie chodzi tu o sam bark, który już mnie nie boli i nie odczuwam żadnego dyskomfortu, ale brakuje mi grania, siły, dynamiki. Czuję się niepewnie, mimo że normalnie ćwiczę. Trening to nie to samo co mecz. Poza tym, by grać w szóstce, trzeba sobie to miejsce wywalczyć. To trener Andrea Anastasi zadecyduje po wspólnych treningach, czy w ogóle widzi mnie w dwunastce. Ponadto celem nie były mecze w Płocku i Katowicach, a raczej turniej finałowy w Ergo Arenie, z drugiej strony, by tam wystąpić muszę być już w atmosferze meczu. Z pozycją atakującego w polskiej reprezentacji wiążą się w tej chwili największe problemy. Zbigniew Bartman po dobrych meczach, ma słabsze występy. Jakub Jarosz szuka formy. - Zdaję sobie sprawę, że trener Anastasi na mnie liczy, ale myślę, że to nie o samych atakujących tutaj chodzi. Jest to pozycja, w której nie mamy lidera. Pokazuje to chociażby przemianowanie Zbyszka Bartmana z pozycji przyjmującego na atakującego. Dla niego na pewno nie jest to łatwe, chociaż radzi sobie nieźle. Jakub Jarosz musi się odbudować. Pamiętać należy, że atakujący odgrywa bardzo ważną rolę - uczestniczy w akcjach ofensywnych i przeważnie dostaje najtrudniejsze piłki. W tej chwili ten ciężar grania spadł na Bartosza Kurka i on bardzo dobrze się w tym odnalazł. Kurek wyrasta na lidera reprezentacji. - Już rok temu pokazał, że gra bardzo dobrze. W tym sezonie został postawiony przed sytuacją, że ma zostać liderem. Mentalnie do tego dojrzewa i znakomicie sobie z tym radzi. Bartek został osobą, która potrafi wziąć cały ciężar gry na siebie. Gdy nie idzie zespołowi, on z pełną odpowiedzialnością mówi, że można na niego rzucać piłki i czuje się pewnie, iż zrobi to dobrze. Drużyna w takich momentach potrzebuje właśnie takiej osoby. Ostatnie mecze "Biało-czerwonych" oglądał pan w telewizji. Jak zmienił się styl gry Polaków? Widać już rękę Anastasiego? - Oglądałem wszystkie ze spokojem, bo widziałem, że to co mówił nam Anastasi na treningach, chłopcy przenosili na boisko. Nie jest to łatwe. Gramy bardzo dobrze blokiem i w obronie. To funkcjonuje znakomicie i w tej chwili to nasze atuty. Poza tym tworzymy nową grupę, głodną sukcesu, pracowitą, z dużą ambicją. Nikomu nie przeszkadza, że są dwa treningi dziennie i pojawia się zmęczenie. Finał LŚ po raz pierwszy z ośmioma zespołami zostanie rozegrany w Polsce. Wszyscy liczą na pierwsze w historii podium. - To na pewno cel i nasze marzenie. Zwłaszcza, że gramy przed własną publicznością. Na pewno cieszy, że przed turniejem finałowym mogliśmy zmierzyć się z Rosjanami w sparingach, mistrzami świata Brazylijczykami i mistrzami olimpijskimi Amerykanami. Pokazaliśmy, że można z nimi wygrać. A nasz zespół powinien jeszcze się wzmocnić. Poza tym granie u siebie to wspaniała sprawa, odśpiewanie z kibicami hymnu, cała otoczka - dla takich chwil się właśnie trenuje, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że ciąży na nas wtedy jeszcze większa presja. Wszyscy liczą tylko na zwycięstwa, a my będziemy musieli zostawić to gdzieś z boku. Czemu zdecydował się pan na podpisanie kontraktu z włoskim klubem Marcegaglia CMC Ravenna? Liga włoska jest wymagająca, nie boi się pan tych dodatkowych obciążeń? - Byłem realistą i zdawałem sobie sprawę z mojej sytuacji. Jestem po kontuzji, długo nie grałem i dlatego wiele osób czekało aż zobaczy mnie w akcji. Dostałem jednak niezłą propozycję i nie miało sensu czekanie. To na pewno wyzwanie - dobra liga, pozycja atakującego i właśnie w kontekście igrzysk olimpijskich wybrałem tę ofertę. Nie bez znaczenia była postać asystenta Anastasiego Andrei Gardiniego, który widział mnie na co dzień i jest związany z klubem z Rawenny. Poza tym to bardzo dobre miejsce do utrzymania wysokiej dyspozycji. Cieszę się z tego wyjazdu i mam nadzieję, że forma i zdrowie dopiszą. Do ligi włoskiej (Andreoli Latina) dołączy także Jakub Jarosz. Nie uważasz, że to dla niego trochę za wcześnie? - Rozmawialiśmy o tym i powiedziałem mu z mojego doświadczenia, że to dobry moment na wyjazd. W trakcie sezonu ligowego w tym roku różnie o nim mówiono, widać, że jest gdzieś zablokowany. Dlatego wyjazd do Włoch, gdzie będzie zajmował się tylko siatkówką i jej się będzie mógł całkowicie poświęcić, może okazać się dla niego zbawienny. Kuba możliwości ma bardzo duże i nie mógł wybrać klubu, w którym będzie rezerwowym. On musi grać, by się rozwijać, a taką szansę tworzy dla niego Andreoli Latina.