Piotr Bania w końcu się odblokował. Najskuteczniejszy napastnik Cracovii (osiem goli w rundzie jesiennej), na wiosnę nie mógł pokonać bramkarza rywali. Było tak aż do drugiej minuty sobotniego meczu z Lechem Poznań. Wtedy, wykorzystując podanie Łukasza Skrzyńskiego, "Baniowy" wpisał się na listę strzelców.
Spotkanie ostatecznie zakończyło się zwycięstwem "Pasów" 2:0.
- W końcu udało się panu przełamać niemoc i po raz pierwszy na wiosnę posłał pan piłkę do siatki rywali.
- Cieszę się z tego, że udało mi się strzelić tę bramkę, ale głównym powodem do radości jest fakt, że po raz kolejny wygraliśmy mecz.
- Pańska bramka, zdobyta w drugiej minucie, ustawiła spotkanie. Lech musiał zaatakować, przez co wy mogliście grać bardziej z kontry.
- Mecz się dla nas bardzo dobrze ułożył, szkoda jednak, że jeszcze w pierwszej połowie nie udało nam się zdobyć kolejnego gola, bo grałoby się nam dużo łatwiej.
- Pan strzelił swoją bramkę, ale mógł jeszcze co najmniej jedną. W 52. minucie dostał pan prostopadłą piłkę od Piotra Gizy i z 12 metrów przeniósł ją nad poprzeczką.
- Wydawało mi się, że byłem za obrońcami, że był spalony i zlekceważyłem tę sytuację. Popełniłem błąd, bo zawsze trzeba grać dopóki sędzia nie zagwiżdże.
- Wygraliście w końcu więcej niż jedną bramką. Czy to był wasz najlepszy mecz w rundzie wiosennej?
- Niekoniecznie. Cieszy to, że mieliśmy więcej sytuacji podbramkowych, a wiadomo, że jak się ma więcej okazji, to łatwiej strzelić gola i wygrać. W poprzednich spotkaniach było z tym różnie.
Paweł Pieprzyca, Kraków