<a href="http://wyniki.interia.pl/rozgrywki-L-polska-ekstraklasa,cid,3,sort,I">Ekstraklasa - Wszystko o lidze polskiej w jednym miejscu. Wyniki, tabele, strzelcy - Kliknij!</a> Patryk Rachwał, Dariusz Pietrasiak i Jakub Tosik. Oto trzej uznani ligowcy, zawodnicy, którzy są w orbicie zainteresowań selekcjonera reprezentacji Polski. W sezonie 2009/10 cała ta trójka tworzyła w obronie PGE GKS-u Bełchatów rygiel, przez który trudno było się przebić nawet Ekstraklasowym mocarzom. Kiedy przed rozpoczęciem obecnych rozgrywek ten defensywny tercet w komplecie opuścił Bełchatów i obrał kurs na Konwiktorską w Warszawie, wydawało się, że PGE GKS z rangi solidnego ligowca osunie się w dół tabeli i będzie skazany na walkę o utrzymanie. Nic bardziej mylnego! "Brunatni" znakomicie rozpoczęli sezon, do maksimum wykorzystując fakt, że rywale nie do końca wiedzieli, czego spodziewać się po przebudowanym zespole. Gdy po pięciu kolejkach PGE GKS zajmował pierwsze miejsce w tabeli z dorobkiem 12 punktów, eksperci przecierali oczy ze zdumienia, a dziennikarze z całej Polski szukali przyczyn znakomitej dyspozycji podopiecznych trenera Macieja Bartoszka. Bramkarz z dyskoteki gra na nosie ekspertom Debiutujący w Ekstraklasie szkoleniowiec dobrze wykonał przed sezonem swoją robotę i grał na nosie krytykom, którzy zamiast rzetelnie oceniać jego umiejętności nierzadko skupiali się na wyglądzie, głosząc, że Bartoszek to "facet, który mógłby być ochroniarzem w dyskotece". Tymczasem trener Bełchatowa pomimo tego, że nie dysponował tak dobrym materiałem ludzkim, jak jego poprzednik - Rafał Ulatowski - zdołał stworzyć drużynę zdolną podjąć walkę nawet z najsilniejszymi zespołami w lidze. O sile bełchatowian przekonała się w 4. kolejce Legia Warszawa, która na swoim stadionie nie miała nic do powiedzenia i uległa PGE GKS-owi 0-2. - Zagraliśmy konsekwentnie i pokazaliśmy charakter. To nasze największe atuty, które będziemy się starać wykorzystywać w kolejnych meczach - mówił po zwycięstwie zadowolony trener Bartoszek. Ława zamiast tronu Bełchatów wbrew zapowiedziom szkoleniowca wkrótce stracił jednak impet i w środkowej części rundy zdobył raptem cztery punkty. - Mieliśmy zacząć wygrywać na wyjeździe, a efekt był taki, że przytrafiła nam się przykra niespodzianka z Arką - przyznał po porażce 0-1 w Gdyni trener Bartoszek. Piłkarze Bełchatowa mieli problemy ze strzelaniem bramek, a wiązało się to głównie z tym, że formę zgubił Marcin Żewłakow. Doświadczony napastnik dobrymi występami na początku sezonu wysoko zawiesił sobie poprzeczkę i tym większe było rozczarowanie kibiców, gdy z każdym kolejnym meczem gasł. Efekt był taki, że w końcówce rundy Żewłakow zamiast walczyć o koronę króla strzelców głównie grzał ławkę rezerwowych. Pomimo indolencji strzeleckiej byłego napastnika reprezentacji Polski, "Brunatni" zdołali w końcówce rundy odnieść dwa cenne zwycięstwa - z Widzewem Łódź i Polonią Warszawa. Nowak wbija szpilkę pod paznokieć Dla podopiecznych Bartoszka szczególny był zwłaszcza ten ostatni triumf. I to nie tylko dlatego, że czarne koszule stołecznego zespołu założyli niedawni zawodnicy Bełchatowa - Pietrasiak, Rachwał i Tosik. To spotkanie było wyjątkowe także dla Dawida Nowaka, któremu prezes Polonii, Józef Wojciechowski kilka miesięcy wcześniej zaproponował bajeczny kontrakt. Nowak najpierw przyjął ofertę rzutkiego biznesmena, by kilka dni później się rozmyślić, wprowadzając Wojciechowskiego w prawdziwą furię. Dodatkową szpilkę pod paznokieć napastnik PGE GKS-u wbił właścicielowi "Czarnych Koszul" strzelając w bezpośrednim starciu Bełchatowa z Polonią hat-tricka! Frajerzy stulecia Uskrzydlony zwycięstwem z Polonią, Bełchatów ruszył na spotkanie z prezentującą beznadziejną formę Cracovią. Mecz pod Wawelem był chyba najdziwniejszym spotkaniem, jakie rozegrali w rundzie jesiennej piłkarze PGE GKS-u. Jeszcze na trzy minuty przed końcem meczu prowadzili 2-0, by ostatecznie przegrać 2-3! - Cracovia następny taki mecz zagra pewnie za sto lat - grzmiał po końcowym gwizdku wściekły Nowak, którego bramka tym razem nie zdała się na wiele. - Jesteśmy frajerami! Przegraliśmy wygrany mecz! - wtórował mu bramkarz Łukasz Sapela. Trudno odmówić golkiperowi racji, bo gdyby Bełchatów zgarnął pod Wawelem komplet punktów, na koniec rundy zajmowałby w tabeli miejsce tuż za podium, tracąc do liderującej Jagiellonii tylko cztery punkty. A tak - PGE GKS jest najlepszym ze średniaków. Biorąc jednak pod uwagę przedsezonowy exodus wartościowych graczy, nie ma powodów do narzekań. Zresztą coroczna wyprzedaż gwiazdek Bełchatowa tworzy w składzie miejsce dla mniej znanych, a utalentowanych zawodników. W rundzie jesiennej spore możliwości pokazał 19-letni Kamil Poźniak, a wartościowym uzupełnieniem składu okazał się Brazylijczyk Marcus da Silva. Ten ostatni w Polsce gra już od ponad trzech lat, ale do tej pory występował w klubach z niższych lig. Wynik w rękach... zarządu Poźniak i Da Silva to jednak tylko uzupełnienia składu, w którym wiodącą rolę odgrywają Sapela, obrońcy Jacek Popek i Mate Lacić, pomocnicy Janusz Gol i Grzegorz Baran oraz skrzydłowy Maciej Małkowski. Zwłaszcza Małkowski pokazał w rundzie jesiennej wielką klasę, zdobywając trzy bramki i notując aż siedem asyst. Bez jego znakomitej gry Bełchatów nie byłby na wysokim piątym miejscu, które na razie jest chyba szczytem możliwości drużyny z ulicy Sportowej. Celem na wiosnę będzie utrzymanie lokaty w górnej połowie tabeli. Nie będzie to jednak łatwe zadanie, zwłaszcza jeśli władze klubu będą kontynuować politykę sprzedaży najlepszych zawodników. A wiele wskazuje na to, że tak właśnie będzie. Z Bełchatowa już teraz dochodzą wieści o tym, że władze klubu nie zawahają się sprzedać kolejnych zawodników podstawowego składu, jeśli tylko pojawią się ciekawe oferty. Już wiadomo, że Tomasza Wróbla na celownik wziął były trener PGE GKS-u - Orest Lenczyk - prowadzący obecnie Śląsk Wrocław. Z kolei Mateusza Cetnarskiego widziałby w składzie Legii Maciej Skorża.