Małe kroki w tym kierunku quarterback Indianapolis Colts czynił już od lata, mając fenomenalne statystyki i pnąc się w klasyfikacjach wszech czasów w ilości podań na touchdowny, procentu ich skuteczności oraz wszelkich innych statystycznych tabelach. W niedzielę w Miami wykonał ogromny skok - zdobył to co w futbolu najcenniejsze, czyli Vince Lombardi Trophy oraz otrzymał tytuł MVP. Super Bowl XLI nie był może popisem tego wzorowego pod każdym względem sportowca (tuż również kłania się porównanie z Jordanem), ale 247 jardów i efektowne podanie na przyłożenie, a przede wszystkim budzący podziw spokój w prowadzeniu gry, miało decydujące znaczenie dla pokonania ekipy z Chicago 29-17. Gracze Bears mieli pecha, że trafili na Peytona właśnie w tym momencie. Podopieczni Lovie'ego Smitha zagrali dobrze w obronie (wymusili trzy straty, w tym jedną Maninnga), ale nie mieli w swoich barwach absolutnie zdeterminowanego i wspaniałego lidera. Rex Grossman, to - z całym szacunkiem - nie ten rozmiar. Nie zdziwiłbym się, gdyby niedzielny sukces zapoczątkował małą dynastię Colts, choć o to w epoce "salary cup" jest w NFL niezwykle trudno. Drużyna z Indianapolis ma jednak wszystko, by tak się stało: sztab szkoleniowy z Tonym Dungym na czele, dwóch wszechstronnych running backów (Dominic Rhodes był dla mnie bohaterem playoffs), świetnych odbierających i coraz doskonalszą defensywę. Manning już nie musi obawiać się Patriots (pokonanie ich było nawet chyba ważniejsze niż sam finał), tak jak kiedyś Jordan w końcu przestał obawiać się Pistons. Nie musi już obawiać się nikogo.