Przed wyjazdem na igrzyska rekordowej w dziejach Polski ekipy sportowców Ministerstwo Sportu i Polski Komitet Olimpijski uprawiały propagandę sukcesu: - Osiągamy znakomite wyniki, jesteśmy świetnie przygotowani. Już sama wielkość ekipy olimpijskiej jest sukcesem. To się musi przełożyć na medale. Jeśli nie będzie ich przynajmniej tyle, co w Atenach, podam się do dymisji - zapowiadał Piotr Nurowski, prezes PKOl. W czerwcu ze spuszczonymi głowami wrócili z Euro 2008 polscy piłkarze. Obok Austrii i Grecji byli najgorzej grającą drużyną na całym turnieju. Teraz nie lepiej wiedzie się w europejskich rozgrywkach naszym klubom. Sukcesem będzie, jeśli choć jeden z nich przebije się do fazy grupowej Pucharu UEFA, bo o Lidze Mistrzów możemy zapomnieć. Poległy "polskie specjalności" Piłka nożna to nad Wisłą sport narodowy, ale podobnie określano też pływanie (polska szkoła pływacka), siatkówkę i skok o tyczce kobiet. Wszyscy reprezentanci w tych dyscyplinach w Pekinie ponieśli fiasko. Medale zdobyli ci, na których mało kto liczył. Dowodzi to smutnej tezy, że w przygotowaniach dominował przypadek, a nie świadome, zaplanowane działanie. Za wyjątkiem fenomenalnych sportowców - Leszka Blanika i Szymona Kołeckiego - medali nie przywieźli faworyci: Otylia Jędrzejczak, Sylwia Gruchała, Mateusz Kusznierewicz czy dżudoka Robert Krawczyk. Zrobili to ci, na których mało kto stawiał: "dwaj przyjaciele z boiska" - Tomasz Majewski i Piotr Małachowski - oraz Maja Włoszczowska. Teoretycznie jest lepiej niż było przed czterema laty w Atenach. Liczba medali ta sama, pozycja w klasyfikacji medalowej o dwa "oczka" wyższa (teraz 20. miejsce - cztery lata temu 24.). Do Grecji wysłaliśmy jednak mniejszą ekipę, a także przygotowania kosztowały o wiele mniej (105 mln zł, a przed Pekinem aż 274 mln). Jak łatwo obliczyć - jeden medal zdobyty w Pekinie kosztował nas 27,4 mln. Za każdy "krążek" przywieziony z Aten płaciliśmy tylko 10,5 mln. Najwięksi przegrani to pływacy, na czele z Otylią Jędrzejczak i Pawłem Korzeniowskim. Regularnie zdobywają medale na ME i MŚ, a w najważniejszej imprezie zawiedli. Wydawało się, że przynajmniej na najniższym stopniu podium staną siatkarze. Umiejętności mają niemałe, w decydujących momentach brakowało im tylko charakteru i odporności psychicznej. Kiedy pokazali te cechy w ostatnim meczu fazy grupowej z Rosjanami, wtedy wszyscy nad Wisłą węszyli wtedy medal. W ćwierćfinale z Włochami przespaliśmy jednak pierwsze dwa sety, a w tie-breaku zabrakło wszystkiego - szczęścia, pewnej ręki Mariusza Wlazłego i nieszablonowego rozegrania Pawła Zagumnego. O ile ekipa Raula Lozano była blisko od strefy medalowej, to siatkarskie "złotka" skompromitowały się i nie wyszły z łatwej grupy. Marco Bonitta z dziewczynami nie był w stanie zbliżyć się do wyników, jakie osiągał jego poprzednik - Andrzej Niemczyk. Kto stoi, ten się cofa Jedyny nasz czterokrotny mistrz olimpijski Robert Korzeniowski zwraca uwagę na to, że w sporcie trzeba robić ciągle postępy. - Musimy zdać sobie sprawę z tego, że z igrzysk na igrzyska sami musimy być coraz lepsi, jeśli chcemy coś osiągać. Jeśli będziemy siedzieć i rozpamiętywać swoje rekordy, to cała zabawa przestanie mieć sens - podkreśla były znakomity chodziarz. "Korzeń" dostrzega w występie Polaków niemało "listków figowych". - Na szczęście ujawniło się parę silnych osobowości wspieranych przez otwartych trenerów. One wygrały - uważa i w pierwszej kolejności wymienia brodatego kulomiota Majewskiego. Tymczasem nie wiadomo, o którym z Polaków w Pekinie było głośniej. O Majewskim, który wygrał konkurs pchnięcia kulą, czy o jego szefie - wiceprezesie PZLA Jerzym Sudole, który w stanie kompletnego upojenia zasnął na trawniku. - Tego pana nie można wymieniać w jednym zdaniu z szefem misji olimpijskiej Kajetanem Broniewskim - zaprotestował w "Superstacji" srebrny medalista w podnoszeniu ciężarów (kat. do 95 kg) Szymon Kołecki. - Takich działaczy jak Kajetan czy Dorota Idzi więcej nam potrzeba. Jeszcze niedawno byli sportowcami, są ciągle przyczajeni blisko sportu, czują go i do tego znają języki. Nie tak, jak nasz prezes federacji ciężarowców. Po angielsku "dzień dobry" potrafi powiedzieć, ale jak mu ktoś składa w tym języku gratulacje, to już nie bardzo rozumie. Bezsensowne związki Wicemistrz olimpijski otwarcie mówi, że w obecnym kształcie związki sportowe są niemal bezużyteczne. - Nasz związek zajmuje się rozdzielaniem dotacji od ministerstwa i realizowaniem programów, które są mu zlecone. Same przygotowania organizują trenerzy i sztab medyczny - podkreśla Kołecki. Zauważa, że sporym niedostatkiem jest organizacja sztabu medycznego. - Owszem, mamy dobrych lekarzy. Są oni jednak tak słabo opłacani, że nie mogą być przy nas codziennie. Są dostępni na telefon, umawiamy się, ale przepraszam - z kontuzją ja się nie potrafię umówić na godzinę - mówi obrazowo zawodnik. Tego typu problemów jest znacznie więcej. Tymczasem prezes Nurowski mówi: - W Pekinie nie było źle. Jest 10 medali, tyle co w Atenach. We wrześniu na zjeździe oddam się do dyspozycji Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Michał Białoński