Po ostatnim gwizdku sędziów Hala Stulecia we Wrocławiu oszalała. Polscy piłkarze eksplodowali, biegali od jednej trybuny do drugiej, ściskali się. A trener Bogdan Wenta się popłakał. Żaden z kibiców jeszcze przez kilkadziesiąt minut nie opuszczał hali, a główni bohaterowie nie schodzili z parkietu. Radość była tym większa, że przez całe sześćdziesiąt minut spotkania Polacy nie byli pewni zwycięstwa, a emocje towarzyszyły do samego końca. Co prawda biało-czerwoni prowadzili przez cały mecz, ale zwykle było to najwyżej trzy-cztery bramki. Polacy zaczęli takim samym składem jak przeciwko Szwecji, takim samym nastawieniem i takim samym efektem. Tylko inni zawodnicy byli wykonawcami. Zaczął naładowany energią Michał Jurecki, dwa razy trafił Tomasz Tłuczyński i pierwszego gola w turnieju zdobył wreszcie Mariusz Jurasik. Polska prowadziła 4:0 i taką przewagę utrzymała przez kwadrans. Cudów w naszej bramce dokonywał Sławomir Szmal. Obronił dwa karne, a w całej pierwszej połowie aż 10 na 22 rzuty Islandczyków. W zespole z wyspy gejzerów zawodził najlepszy zawodnik Olafur Stefansson. Zmarnował cztery strzały i nie wykorzystywał sytuacji rzutowych, jakie miał, jakby bał się rzucać. Ale przy takiej formie Szmala trudno mu się dziwić. Goście tylko raz zbliżyli się do Polaków na dystans jednej bramki ale trwało to kilkadziesiąt sekund - między 19 i 21 minutą było 8:7 i 9:8 dla Polski. Jeszcze przed przerwą wszystko wróciło do normy i Polacy schodzili do szatni prowadząc 15:12. Druga połowa była niemal identyczna do pierwszej. Niemal, bo była jeszcze bardziej zacięta. Przewaga Polaków wynosiła cały czas 3-4 bramki, ale Islandczycy czaili się, by wykorzystać każdy najmniejszy błąd gospodarzy. Tymczasem sami popełniali ich coraz więcej, a mecz życia zagrał Sławomir Szmal. "Kasa" w całym spotkaniu miał 45 procent skuteczności, co przy grze na takim poziomie, ma decydujący wpływ na wynik. Siedem minut przed końcem było 28:23 ale nikt nie myślał, że mecz jest rozstrzygnięty. Goście znów zmniejszyli straty do trzech goli. Polacy nie wypuścili wygranej z ręki i po 28 latach znów pojadą na olimpiadę. Trzeba tylko w niedzielę o godz. 20.30 wygrać z Argentyną. Polska - Islandia 34:28 (15:12) Polska: Sławomir Szmal, Marcin Wichary - Grzegorz Tkaczyk 5, Bartłomiej Jaszka, Karol Bielecki 7, Michał Jurecki 4, Marcin Lijewski 3, Krzysztof Lijewski 3, Mariusz Jurasik 3, Paweł Piwko, Rafał Gliński 1, Tomasz Tłuczyński 4, Bartosz Jurecki 3, Artur Siódmiak 1. Islandia: Birkir Ivar Gudmundsson, Hreibar Gundmudsson - Vignir Svavarsson, Sigfus Sigurdsson 5, Asgeir Hallgrimsson, Arnor Atlason 6, Gudjon Valur Sigurdsson, Snorri Steinn Gudjonsson 7, Olafur Stefansson 5, Einar Holmgeirsson, Alexander Petersson 2, Robert Gunnarsson 3, Sturla Asgeirsson, Ingimundur Ingimundarson. Sędziowali: Vicente Breto i Jose Antonio Huelin (obaj Hiszpania). Kary: Polska - 12, Islandia - 6 minut. Szwecja - Argentyna 33:21 (17:7) Szwecja: Tomas Svensson, Peter Gentzel - Martin Boquist, Mattias Gustafsson 3, Henrik Lundstrom 7, Kim Andersson 3, Jonas Kallman 3, Magnus Jernemyr 0, Jan Lennartsson 2, Fredrik Lindhal 2, Dalibor Doder 4, Robert Arrhenius 1, Jonas Larholm 5, Oscar Carlen 3. Argentyna: Matias Schulz, Gabriel Canzoniero - Maximiliano Ferro 1, Alejo Carrara, Pablo Portela 3, Augustin Vidal 1, Mariano Castro 2, Sebastian Simonet 1, Eric Gull 9, Damian Migueles 1, Andres Kogovsek 2, Federico Vieyra 1, Gonzalo Carou, Francisco Sciaffino 0. Sędziowie: Mohsen Karbas-Chi, Majid Kolahdouzan (obaj Iran). Kary: Szwecja - 8, Argentyna - 2 min.