Niestety, jest z tym wszystkim ból wielki. A największy chyba z tą całą telewizją, która ma polski futbol dokładnie tam gdzie kończą się plecy. Świat piłki jest trochę sam sobie winien. No bo kto de facto rządzi w Polsce? Sami niepiłkarze! Prezydent Kwaśniewski to były sprinter. Premier Marcikiewicz - koszykarz. Minister sportu Lipiec - chodziarz, podobnie szef sportu w TVP Korzeniowski. A już prezes tej firmy Dworak to historia lekkoatletyki. Ba, szef PZPN Listkiewicz to niespełniony basket, a spółką Ekstraklasa SA rządzi żużlowiec Rusko. Wystarczy? W tej wyliczance z wrodzonej grzeczności pomijam już nawet pana prezydenta-elekta, bo sportowych preferencji jeszcze nie ujawnił. Widać jedynie, tak z grubsza, że mógł mieć zwolnienie z w-f. A jeżeli kiedykolwiek grał w piłkę, to chyba stawiano go na bramce. Nie twierdzę wcale, że nasi piłkarze to debile, skoro nigdzie poza klubową kasą nie potrafią się przebić tak jak przedstawiciele innych dyscyplin (choć, hm, jest chyba coś z tym ich matołectwem na rzeczy). Ale nie dość, że żadnego lobby nigdy nie potrafili stworzyć, to najbardziej znany w Polsce lobbysta Dochnal, zamiast futbolu, promował grę w piczi polo! Skandal. No i jest chyba już jasne, czemu akurat u nas transmisji z mundialu wciąż wodzowie nie kupili i mogą nie kupić wcale. Bo futbolem nie interesują się. Mamy tu do czynienia z typową dla Polski rozbieżnością pomiędzy potrzebami narodu, a tym co mu proponują tak zwane elity. Ludzie chcą na przykład biletów na mecze w Niemczech i goli Tomka Frankowskiego, a poleca im się wejściówki do teatru i westchnienia Krystyny Jandy (lub jej córki). Ludzie np. głosują na PiS i Samoobronę, ale elity twierdzą, że mądrzej było oddać głos na PO i Demokratów.pl. Ludzie słuchają ojca Rydzyka, a tu elity kontrują - posłuchajcie profesora Geremka, też jest ojcem. I dokładnie tak samo z piłką w telewizji. Elity wiedzą od nas dużo lepiej co chcielibyśmy oglądać. Jaki tam futbol? Po co futbol? Przecież dla rozrywki może nam za 2 mln zł (z naszego abonamentu) znowu zagrać na nerwach Jean Michelle Jarre. A jak już w końcu musi być jakaś transmisja dla plebsu - to może z niedzielnej mszy z Watykanu? Zatem zanosi się na to, ze mundial będzie w Polsce wirtualny, tak zresztą jak cały nasz futbol bywa wirtualny. Przekonuje o tym zachowanie pana Smudy, trenera państwowego klubu Zagłębie Lubin. Oto Łysek Francisek odpuścił sobie mecz w Pucharze Polski z Polonią, bo zaplanował wakacje na Wyspach Kanaryjskich (obiecał wszelako poprowadzić zespół na odległość, niczym Kaszpirowski). I nawet go rozumiem, sam dałbym nogę z naszego kraju na Kanary przy pierwszej okazji. Ale przyszła informacja odwrotna. Oto trenerowi Benitezowi z Liverpoolu zmarł parę dni temu ojciec. Hiszpan uznał jednak, że na pogrzeb nie pojedzie, bo... musi (MUSI) dograć dwa mecze ze swoją drużyną w Japonii. Uff, nie chcę przerysowywać sytuacji, ale nie tylko to różni Beniteza od Smudy. Ale bądźmy sprawiedliwi. Naszym piłkarzom i tak obojętne czy grają z trenerem czy bez. Różnic nie widać żadnych. I nawet chyba lepiej, jeśli czasem w ogóle nasi przestają grać, co widać po naprawdę fajnej książce Jerzego Dudka, którą skrobnął on właśnie przebywając na wcześniejszej emeryturze. Szczere gratulacje (za klubowe wicemistrzostwo świata również). Ludzie zaczepieni przez niego na stronicach księgi radzą mu rzucać pióro i wracać do bronienia. Wolne żarty! Wracać do bronienia? A czy on kiedyś w ogóle bronił? (No nie, to był żart, w Stambule był już w samej samej, ale to samej końcówce naprawdę niezły). Niech więc ten nasz kochany Dudzio dalej się użala, a Boruc broni. Niech każdy robi to co potrafi najlepiej! Jest jednak na rynku książka jeszcze ciekawsza, bo całkiem inna. Dudek (a tak naprawdę dziennikarz Dariusz Kurowski) pisze o historiach równie świeżych, co zeszłoroczny śnieg. Natomiast Jacek Kmiecik w "Piłkarskim pasjansie" opisuje świat bohaterów i bonzów piłki dzisiejszej. Grzeje ostro po bandzie i zawsze po po nazwisku. Dwóch wydawców wystraszyło się tej jazdy i zrezygnowało z druku. Trzeci - zamieścił całkiem kuriozalną adnotację na okładce, że... nie odpowiada za treść książki! (jak można nie odpowiadać za to co się zrobiło, tego nie wiem). Kmiecik podaje setki ploteczek wymieszanych z faktami, pisze językiem rubasznym, naśladującym nieco Tyrmanda. Na tle uładzonych gazet, gdzie wszystkie teksty bywają jednakowo wazeliniarskie kontrast słowny jest straszliwy. Kmiecik chyba pierwszy napomyka coś o środowiskach gejowskich w piłce. Choćby o sędziach błądzących pod prysznice, żeby zerknąć zawodnikom prosto w... oczy. A już smakowitych cytatów jest tam całe mnóstwo. Np. wzniosłe i jedyne zdanie trenera Janasa, wygłoszone na odprawie polskiej kadry przed najważniejszym meczem: "Tylko się dobrze rozgrzejcie chłopaki, żeby wam coś przypadkiem nie pierdolnęło!" No, poszukajcie zresztą tej książki sami, dobra to lektura na Święta. Uprzedzam tylko, że autor pozujący na samotnego szeryfa strzela często na oślep. A szukając wyimaginowanej sprawiedliwości idealnie przypomina zapalczywego pułkownika Cathcarta z "Paragrafu 22": "Co to jest sprawiedliwość? Sprawiedliwość to kolanem w brzuch, z ziemi w zęby w nocy skrycie nożem z góry w dół, na magazyn broni przez worki z piaskiem wobec przeważającej siły w ciemnościach bez słowa ostrzeżenia. Za gardło. Oto czym jest sprawiedliwość, kiedy musimy być twardzi i niezłomni, aby stawić czoła szkopom. Z biodra. Rozumiecie?" No i zrobiła się ładna puenta, bo faktycznie za niedługo musimy na mundialu stawić czoła szkopom. A zatem z biodra z nimi, w zęby i za gardło. Tylko żeby się nam chłopaki dobrze rozgrzali. Bo inaczej może im coś pierdyknąć.