Wszystkie te prawa są słuszne. Ale lekko nienowoczesne. Dlatego ustanawiam prawo własne. Nie, nie chodzi o Prawo Pana Pawła Zarzecznego (zresztą mam za krótkie nazwisko, Archimedes, Pitagoras i Sprawiedliwość mają o jedną sylabę więcej). Chodzi o coś totalnie innego. Chodzi o Prawo Przeciwieństw, lub też o Regułę Odwrotności. Reguła ta dominuje w Polsce od lat. W kultowym "Rejsie" Janek Himilsbach chce zmienić łóżko w kajucie i pyta czy można. Słyszy taką oto odpowiedź Stanisława Tyma: "Można. To znaczy... nie można" Odwrotność całkowita. W Polsce wiele rzeczy jest na odwrót. Wcale zresztą nie u nas powstało to zjawisko, o czym świadczy nieśmiertelny dowcip Radia Erewań: "Czy to prawda, że w Moskwie rozdają mercedesy? Nieprawda. Za to kradną rowery". Ale myśmy tę Regułę Odwrotności pożyczyli i wznieśli na wyżyny. Mówią w telewizji, że mróz zniszczył sady z jabłkami - na sto procent będzie klęska urodzaju. Mówią, że uciekły pieniądze z giełdy - znaczy się przybyły jak nigdy wcześniej. Mówią, że słabnie PiS albo pan Ziobro - znaczy, że bija rekordy popularności. Mieli zaaresztować wszystkich sędziów piłkarskich - jakoś tak jednak dla odmiany ich zwalniają. Jest nawet taka jedna spora gazeta, że wystarczy wstawić w każdy artykuł zamiast minusa plus i... już wszystko się zgadza. I tak samo w sporcie. Małysz miał odzyskać formę. Zgodnie z RO - stracił. Justyna Kowalczyk miała pobiec do Pragelato. Zamiast tego - poleciała do Rygi. Reguła Odwrotności dotyczy także mnie. Mówią że jestem beznadziejny.