Część ludzi powie, że trzeba było skakać, bo sport musi być siłą, optymizmem, wiarą i nadzieją. I na pewno powołają się na przykłady typowe. Choćby jak angielski lord Avery Brundage, szef MKOl. w roku 1972 wygłosił znamienne słowa: "The Games must go on!" (Igrzyska muszą trwać!). Było to tuż po zamordowaniu kilkunastu reprezentantów Izraela przez palestyńskie komando w Monachium (o tym, że w życiu zawsze jest jednak mecz i rewanż, dosadnie mówi ostatni przebój Spielberga "Monachium" - mordercy zostają zlikwidowani, polecam gorąco). Część ludzi przypomni też, że tragedia na Heysel (także budowlana!) nie wstrzymała wyjścia na boisko piłkarzy Juventusu i Liverpoolu walczących o Puchar Mistrzów. A niejeden przypomni sobie nawet dramatyczne opowieści, jak to Boniek z kolegami szedł stadionowym korytarzem na boisko mijając dziesiątki zwłok zgniecionych Włochów. Albo i to, że nawet po terrorystycznych atakach na World Trade Center i tysiącach ofiar, sporo imprez w Stanach odwołanych wcale nie zostało (na przykład grano w hokeja, a zawieszono rozgrywki dopiero wtedy - jak to w kapitalizmie, brr - gdy właściciele nie dogadali się ze związkami zawodowymi). To jedna strona medalu. Bo jest i druga. Pokazująca, że są sprawy ważniejsze niż sport. Pamiętam jak ćwierć wieku temu spadł nieopodal Okęcia samolot. Na pokładzie była m.in. reprezentacja olimpijska bokserów USA. Kilkunastu młodych, silnych, utalentowanych sportowców. Zmartwiłem się, współczułem, bo czekały ich wszystkich kariery zawodowców i pewnie góra szmalu. Ale już następnego dnia (a była to niedziela, jak teraz w Zakopanem) roześmiany poszedłem na ligowy mecz Legii. I jakże byłem zdziwiony, że... został odwołany. Bo ktoś odpowiedzialny uznał, że żałoba to żałoba, niezależnie czy giną nasi czy nie nasi. I - myślę tak do dziś - była to decyzja prawidłowa. Obowiązkowe oddanie szacunku ofiarom, tym umarłym, ale i tym żywym, tym których tragedia nie opuści przez długie lata. I takiego właśnie hołdu, przede wszystkim zawieszającego rozgrywki, jest przykładów całe mnóstwo. W Anglii odwołano wszystkie mecze po katastrofie na Hillsborough, wcale nie tak dawno, gdy zgnieciono tam niemal setkę kibiców (nota bene właśnie po tym zdarzeniu postanowiono wszystkie płoty zlikwidować). W Polsce w momencie najnowszej tragedii odwołano mecze ligi hokeja, siatkówki... Szacunek. Wszędzie tam egzamin zdała zwykła ludzka solidarność. SOLIDARNOŚĆ, którą tak bardzo lubimy się w świecie chwalić. Ale trafił się przykry wyjątek - ktoś pozwolił, żeby w Zakopanem trwała sportowa zabawa. Ja wiem, żyjemy w dziwnych czasach, terror, wojny, tsunami, dżihad, trzęsienia ziemi... I że katastrofy i kataklizmy będą się zawsze zdarzać, może nawet jutro. I że gdy chodzi o sport - tacy jak ja zapewne będą w mniejszości, bo lud chciał i chce igrzysk, jakichkolwiek, nawet tego jakże strasznego w nieprzewidzianego w skutki hodowania gołębi. Nic to specjalnie polskiego. Freddie Mercury w pożegnalnym hicie "The Queen" "The show must go on" (jakże piękna trawestacja słów lorda Brundage, PRZEDSTAWIENIE MUSI TRWAĆ!) jasno wyśpiewał w paru zwrotkach jak nasz świat jest skonstruowany. Będzie się toczył dalej, kryjąc dramaty za fasadą pozorów i pustosłowiem, które słyszymy na okrągło. Ale Freddie pozostał w naszej pamięci, bo nie tylko śpiewał rymowane banały. Kiedy umierał na AIDS, niemal wszystko co zarobił, 25 mln funtów, przeznaczył na zwalczanie tej choroby. I tu mój pomysł na jutro. A właściwie to gorąca prośba do najznakomitszych polskich sportowców, którzy tak lubią przepastne kieszenie, konta, milionowe kontrakty, złote zegarki i terenowe auta... Niech znajdzie się wśród nich chociaż jeden, może kilku, który przekażą na ratowanie ofiar i pomoc ich rodzinom nie jakąś kolejną bzdetną koszulkę z chińskiej bawełny, ale np. sześciocyfrowy czek. Albo zaopiekują się choć jednym osieroconym dzieckiem. To będzie miara naszej solidarności w sporcie. Czy najbogatsi podzielą się z najbiedniejszymi. I czy uszanują ich cierpienie chwilą ciszy i zadumy, na przykład przestając na chwilę skakać za pieniądze. Myślę, że tylko Ci sportowcy, którzy decydują się pomagać najsłabszym, mają prawo zaśpiewać inny, największy hymn Freddiego: "We are the Champions". Takich mistrzów potrzebujemy najbardziej. P.S. Może to trochę nie na miejscu, ale ze zmartwieniem obserwuję jak na skoki jeździ nowy premier, tańczy z licealistkami poloneza i walca i nie dementuje wieści o swej planowanej wyprawie do Turynu. Panie Premierze! Z całym szacunkiem, ale miało być inaczej niż za Kwaśniewskiego...