Nie ma pan zbyt intensywnego sezonu halowego przed sobą. Kibice zobaczą pana tylko w mityngu Pedro's Cup w Bydgoszczy? Paweł Wojciechowski: Na to się zanosi. W tej chwili nie mam innych startów w planie. Wszystko pokrzyżował mi wypadek na treningu 7 grudnia. Złamana kość jarzmowa, operacja i dwa tygodnie spędzone w łóżku odbiły się na mojej formie. Jakiego zatem wyniku spodziewa się pan 8 lutego w Bydgoszczy? Będę startował przed własną publicznością, na trybunach będzie komplet widzów, a ja uwielbiam taką atmosferę. Ponadto rywalizacja odbędzie się na podeście, a ja z trzech rekordów Polski jakie pobiłem, dwa uzyskałem właśnie na takim rozbiegu. Jestem optymistą, ale jednocześnie realistą. Rezultat 5,60 będzie dla mnie sukcesem i dobrym punktem wyjściowym na kolejne miesiące przygotowań do igrzysk. Co po występie w Bydgoszczy? Trzeciego marca wylatuję do RPA na zgrupowanie klimatyczne. Nie lubię wyjeżdżać. Walczyłem jak mogłem, by obozu poza granicami kraju nie było. Nie chcę tam jechać, ale jak mus to mus. Dałem się przekonać, że to jedyne wyjście by przygotować się odpowiednio do olimpiady w Londynie. To trochę gonitwa za słońcem, a dodatkowym argumentem była możliwość treningu na wysokości 1300 m n.p.m. Jakie znaczenie ma dla tyczkarza trening na takiej wysokości? Szczerze? Nie wiem. To się dopiero okaże. Psychicznie to dla mnie będzie mordęga. Najchętniej cały czas trenowałbym w Bydgoszczy i w ogóle z niej nie wyjeżdżał. Jestem domatorem. Najbardziej odpoczywam w gronie najbliższych i przyjaciół. W wolnym czasie lubię wędkować, uwielbiam godzinami patrzeć na wodę. Nie znoszę za to zwiedzać i być z dala od rodziny. Jestem jednak sportowcem i wiem, że wyjazdy są wpisane w mój zawód. Do tej pory trenował pan jedynie z czwartym zawodnikiem mistrzostw świata w Daegu Łukaszem Michalskim. Od niedawna dołączyła do was Joanna Piwowarska. Zmieniło się coś w zajęciach? Jest zdecydowanie weselej. Asia to pozytywnie zakręcona osoba i na pewno dzięki niej jeszcze bardziej chce się przychodzić na treningi. Nie ukrywał pan, że ma pan tendencje do tycia. Czy przez ten okres po kontuzji 7 grudnia do wznowienia treningów bardzo musiał się pan ograniczać? Wręcz przeciwnie. Nie mogłem nic gryźć, więc wszystko przyjmowałem w formie papki. Waga wskazywała nawet trochę mniej niż zazwyczaj. To był dla mnie koszmar, bo przecież uwielbiam jeść.