- Na pewno różnica jest. Chociażby powierzchniowa. Co innego wymasować jedną osobę, a co innego całą drużynę. Wiąże się to oczywiście z większą ilością zajęć, ale nie narzekam. Był to mój wybór, chciałem się rozwinąć. Poprzednio miałem tylko jedną zawodniczkę - Justynę, teraz jest ich ponad dwadzieścia - powiedział. - Jak doszło do rozstania z najlepszą biegaczką narciarską w polskiej historii? To była moja decyzja. Justyna była na tyle wyrozumiała, że zrozumiała mnie i zapewniła, że jeśli chcę wrócić, mam jej dać znać - powiedział Brandt i dodał, że z mężczyznami znacznie łatwiej się dogaduje. - Justyna jest prawdziwą kobietą i ma swoje humory, jest też prawdziwą góralką, więc to też potęguje. Z mężczyznami znacznie łatwiej można się dogadać. Jest śmiesznie, zabawnie, poza tym w męskiej grupie parę rzeczy można powiedzieć wprost, a nie trzeba stwarzać jakichś forteli. Jednocześnie uważa, że właśnie teraz, w pracy z siatkarzami, ciąży na nim znacznie większa presja. - Pracuję w kadrze i w klubie (ZAKSA Kędzierzyn-Koźle), który walczy o najwyższe cele i oczywiście - jak Justyna nie domagała była olbrzymia presja na sztab medyczny, ale teraz jest jeszcze większa. Zwłaszcza, że nie ma praktycznie sytuacji, by kogoś coś nie bolało. Poza tym Justyna miała bardziej rozbudowany sztab medyczny. O co nie poprosiła, to od razu było. Tutaj samemu trzeba wiele rzeczy załatwić, jeździć, szukać - powiedział 27-letni fizjoterapeuta. To właśnie w trakcie pracy w Zaksie mógł po raz pierwszy uczestniczyć w operacji. - Pojechałem razem z Sebastianem Świderskim. Nie asystowałem, ale mogłem obserwować jak chirurdzy wykonują swoją pracę. To też jest nauka i właśnie, to o co mi chodziło. Brandt nie spodziewał się też, że zawodnicy będą stawiali aż tak wysokie wymagania. - Siatkarze stawiają naprawdę wysokie wymagania. Sztab medyczny w tej dyscyplinie sportu stoi na bardzo wysokim poziomie od kilku już lat. Zawodnicy są mocno doświadczeni i przerabiali już niejednego fizjoterapeutę i niejednego doktora. Praktycznie po kilku dniach spędzonych wspólnie potrafią już ocenić, czy dana osoba nadaje się do wspólnej pracy. Justyna miała inne potrzeby, cieszyła się niesamowitym zdrowiem, jej zabiegi były na innym poziomie. Trzeba było bardziej skupić się na walce ze zmęczeniem, a tutaj są inne obciążenia, więcej kontuzji, więc i więcej pracy - dodał. Nie zmieniła się za to dyspozycyjność. Musi być dostępny przez 24 godziny na dobę w każdy dzień tygodnia. - Jesteśmy ich cieniami. Gdzie oni są, tam i my jesteśmy. To samo było z Justyną. Gdzie ona nie jechała - zawody, trening, tam my też musieliśmy być. Gdyby coś się stało, to my jesteśmy od tego, by udzielić pierwszej pomocy - podkreślił. Urodzonemu w Strzelcach Opolskich Brandtowi podoba się, że wyjazdy z siatkarzami są bardziej globalne. - Z Justyną poruszaliśmy się głównie po Europie. Poza tym większą część podróży wykonywaliśmy busami, co było bardziej uciążliwe. Trzeba było też prowadzić samochód, czasem na dużych odległościach. Z siatkarzami pakujemy się w samolot, lecimy i lądujemy w całkowicie innym klimacie i innym państwie. Nic nas nie interesuje, o sprawy podróży nie musimy się martwić - przyznał. Marta Pietrewicz