Gospodarze zdawali sobie sprawę z tego, że żadnej drużynie w historii finałów NBA nie udało się zdobyć mistrzostwa, jeśli po trzech meczach przegrywała 0:3. Dlatego Dwight Howard i spółka musieli pokonać w trzecim meczu LA Lakers, by wciąż liczyć się w walce o tytuł. Początek spotkania należał jednak do rywali z Kalifornii. Niesamowicie w pierwszych 12 minutach spisywał się Kobe Bryant, który w tej części gry zdobył 17 ze swoich 31 punktów i "Jeziorowcy" prowadzili 31:27. Kilku bohaterów Orlando Mimo bardzo udanego startu w kolejnych kwartach Magic znaleźli sposób na zatrzymanie lidera rywali. Największy w tym udział Courtney'a Lee. Młody obrońca Orlando, który mógł zostać bohaterem drugiego spotkania okazał się idealnym "plastrem" na Bryanta. Tradycyjnie trener Stan Van Gundy mógł liczyć na bardzo dobrą grę trio Dwight Howard - Hedo Turkoglu - Rashard Lewis. Liderzy Magic nie zawiedli, ale kolejnymi - obok Lee - zawodnikami, którzy dodali nową jakość do gry Orlando byli Mickael Pietrus i Rafer Alston. Pierwszy z nich wchodząc z ławki zaliczył 18 punktów, w tym cztery kluczowe w końcowych sekundach meczu, a drugi rozegrał jedno z najlepszych spotkań w tegorocznym play-off, gromadząc 20 punktów. Dzięki bardzo dobrej grze wymienionej grupy zawodników Orlando najpierw odrobiło straty, a w trzeciej kwarcie wyszło na 8-punktowe prowadzenie 77:69. Jeszcze w ostatniej części gry Magic przez długi czas utrzymywali dystans kilku "oczek", ale na finiszu bliscy trzeciej wygranej byli goście z Los Angeles. Nerwy lidera "Jeziorowców Głównie za sprawą znakomicie spisującego się pod atakowanym koszem Pau Gasola podopieczni utytułowanego Phila Jacksona na niespełna trzy minuty przed końcem doprowadzili do wyrównania (99:99). Odpowiedź Orlando była natychmiastowa i kilkadziesiąt sekund później gospodarze prowadzili 104:101. Chwilę później mecz na korzyść Lakers mógł rozstrzygnąć Bryant, ale filar gości najpierw wykorzystał tylko jeden z dwóch rzutów wolnych (104:102), a potem stracił piłkę przy próbie minięcia rywala. Zwycięstwo gospodarzy - pierwsze w historii ich występów w finałach NBA - przypieczętowali Pietrus i Lewis, którzy wykazali się zimną krwią stając na linii rzutów wolnych. Jak wypadł Marcin Gortat? Niestety tym razem nasz reprezentant na parkiecie spędził tylko pięć minut, podczas których dał odpocząć Howardowi. Bilans Polaka to jeden niecelny rzut i faul w obronie. Co przed nami Zwycięstwo Magic oznacza, że w serii finałowej czekają nas jeszcze przynajmniej dwa spotkania. Pierwsze z nich zostanie rozegrane w nocy z czwartku na piątek, a kolejne z niedzieli na poniedziałek polskiego czasu. Obydwa odbędą się w Orlando. Orlando Magic - Los Angeles Lakers 108:104 (27:31, 32:23, 22:21, 27:29) Orlando: Howard 21 (14 zbiórek), Lewis 21, Alston 20, Turkoglu 18, Pietrus 18, Battie 4, Lee 4, Nelson 2, Gortat 0. Los Angeles: Bryant 31, Gasol 23, Ariza 13, Odom 11, Farmar 11, Fisher 9, Bynum 4, Walton 2, Vujacic 0, Mbenga 0. Stan rywalizacji do czterech zwycięstw: 2:1 dla Los Angeles Lakers